Wychowam dzieci na dobrych ludzi

Czytaj dalej
Fot. Norbert Ziętal
Norbert Ziętal

Wychowam dzieci na dobrych ludzi

Norbert Ziętal

– Ostatnią wolą naszej mamy było, abym się zajął czwórką jej pozostałych dzieci. Gdy już wiedziała, że umrze, pytała tylko o to. Spełniam swoją obietnicę – mówi Mateusz z Przemyśla.

O ósmej rano nie mogę się spotkać. Odprowadzam wtedy dzieci do przedszkola. Może trochę później? - proponuje Mateusz, kiedy umawiamy się na spotkanie.

Od sierpnia jest jedynym opiekunem czwórki dzieci, swojego rodzeństwa. Jest jednocześnie tatą, mamą i bratem dla 11-letniej Patrycji, 9-letniego Patryka, 7-letniego Kuby i 6-letniej Basi.

- Udało mi się już trochę ogarnąć mieszkanie. Po nocy trzeba łóżka pościelić, pozmywać i posprzątać po śniadaniu - mówi na przywitanie. Prowadzi do gościnnego pokoju. W oczu rzuca się sporo religijnych obrazów, w centralnym miejscu, na największym obrazie, Święta Rodzina. Pod nim niewielka półeczka, z obrazkami świętych i figurkami słoni.

- To wszystko należało do mamy. A ja od chwili jej śmierci nie odważyłem się tego ruszyć nawet na milimetr. Jak sprzątam, to delikatnie ścieram kurze, aby tylko nie potrącić tych rzeczy. Stoją tak, jak jeszcze mama je ustawiła. Wszystkie obrazy, obrazki, figurki i jej słoniki szczęścia. Pod niektórymi są serwetki, jedynie je ruszyłem, bo przecież musiałem wyprać - mówi Mateusz. Emocje ściskają go za gardło. Co jakiś czas odwraca głowę i ukradkiem ociera łzy.
- Każdy z nas bardzo przeżył śmierć mamy. Najmniejsze maluchy również. Gdy tylko ktoś spyta ich o mamę, od razu płaczą. Widać, że bardzo tęsknią - mówi Mateusz.

Do pokoju wchodzi Basia. - Mateusz, włączysz mi coś na swoim komputerze? - pyta. - Nie teraz - odpowiada brat, a dziewczynka posłusznie wraca do drugiego pokoju. Wie, że musi słuchać brata, tak jak kiedyś słuchała mamy. Ale za chwilę Mateusz idzie i spełnia prośbę siostry.

- Wypełnienie obietnicy danej mamie jest najważniejsze dla mnie w tej chwili. No i moje rodzeństwo.
Opieka nad dziećmi nie była dla niego nowością. Już wcześniej pomagał mamie. Cztery lata temu kobieta poważnie zachorowała. Nowotwór. Niemal natychmiast na rodzinę spadł jeszcze jeden cios. Z domu wyprowadził się ojciec czwórki rodzeństwa Mateusza. On ma innego tatę.
- Ich ojciec, jak zobaczył, że nasza mama jest chora, to po prostu zniknął. Od czterech lat nas nie odwiedził, nawet nie zadzwonił. Dopiero dwa dni po pogrzebie mamy, z pretensjami. Ja nie mogę zrozumieć, jak mężczyzna może coś takiego zrobić swojej rodzinie - dziwi się Mateusz.
Przez 4 lata pomagał słabnącej od choroby mamie w wychowywaniu czwórki dzieci. Zostawił naukę. Skończył gimnazjum i nie był w stanie pójść do innej szkoły.

- Na początku, po śmierci mamy, myślałem, że dam radę pracować i zajmować się dziećmi. Miałem ofertę stałej pracy, która mi bardzo odpowiadała. Jednak nie. Nie byłbym w stanie na odległość upilnować maluchów.
Rano wstaje pierwszy. Ogarnia nieco dom, szykuje śniadanie dzieciom i po kolei je budzi. Dwójkę młodszych odprowadza do przedszkola. Starsze same idą do szkoły, jest blisko.

- Wracam i zabieram się za dom. Sprzątanie, pranie i obiad. Bo choć wszystkie dzieci jedzą w szkole i przedszkolu, to jednak w domu też muszą zjeść ciepły obiad.

Mateusz nieco promienieje, słysząc pytanie, jak radzi sobie z gotowaniem. Dla wielu mężczyzn to spory problem.
- Gotowe dania z supermarketu, tylko do podgrzania? - pytam, świadomy własnych umiejętności kulinarnych.
- W żadnym razie! - zarzeka się Mateusz. - To niezdrowe dla dzieci. Sam gotuję.

Kuchnia to pasja Mateusza. Jego zmarła mama była kucharką, podpatrywał ją.
- Gotuję wyłącznie z podstawowych produktów. Moja specjalność to kuchnia włoska, chociaż oczywiście nie tylko ona jest na naszym stole, bo potrawy muszą być różnorodne. Najważniejsze, że jest to zdrowe, dzieciom smakuje i chętnie jedzą to, co ja ugotuję.

1285 złotych miesięcznie zasiłku okresowego z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Do tego ok. 150 złotych na dożywianie. Czasami coś dorywczo dorobi. Z tego się obecnie utrzymują. Chłopak nie może korzystać z rządowego programu wsparcia dla rodzin 500+, bo nie ma praw opiekuńczych do dzieci. Urzędnicy mają związane ręce, bo bez tego nie mogą wypłacić pieniędzy.
- Złożyłem już w sądzie wniosek o przyznanie praw do dzieci. Pierwsza rozprawa pod koniec lutego. Nie wiem, jak będzie, nie wiem, jak takie rozprawy wyglądają. Część osób jest za mną, mówią, że sobie poradzę. Zdarzają się ludzie, którzy nie wierzą we mnie. Jest ich jednak zdecydowanie mniej niż tych przychylnych.

Sytuacja z dziećmi jest skomplikowana. Osobno będzie rozpatrywana w stosunku do najstarszej Patrycji i odrębnie dla trójki pozostałych dzieci. Mateusz wyjaśnia, że nie wiadomo, kto jest ojcem najstarszej dziewczynki, nie ma ustalonego ojcostwa.

Mama umarła, ale inne dzieci mają jeszcze ojca. A my?

- Dzieci czasami pytają mnie o swojego ojca. Mówią, że wiedzą, że mama umarła, ale przecież inne dzieci mają jeszcze tatę. Czy my też mamy? - dopytują. Nie wiem wtedy, co mam im odpowiedzieć, jak to wytłumaczyć takim małym dzieciom. Kiedyś im powiem...
Mateusz nie prosi o pomoc, nie chce litości z powodu sytuacji, w której się znalazł. Ludzie sami mu pomagają, bo każdy wie, co potrzebne jest takiej rodzinie. Chłopak z wdzięcznością przyjmuje każdy rodzaj wsparcia, nie tylko materialny.
- Przychodzą osoby, które pomagają dzieciom w odrabianiu lekcji. To duża pomoc. Mam wsparcie swojego ojca, który jest w Anglii. On nie ma żadnego obowiązku mi pomagać, jestem dorosły, a pozostałe dzieci nie są jego. Ale zadeklarował, że będzie mnie wspierał. Pomaga babcia ze strony mamy. Nieco dalej, pod Przeworskiem, mieszkają dziadkowie ze strony ojca, też wspierają.

– Wszyscy bardzo tęsknimy za mamą. Pamiątek po niej nie ruszyłem nawet na milimetr – mówi Mateusz z Przemyśla, spoglądając na obraz Świętej Rodziny.
Norbert Ziętal – Wszyscy bardzo tęsknimy za mamą. Pamiątek po niej nie ruszyłem nawet na milimetr – mówi Mateusz z Przemyśla, spoglądając na obraz Świętej Rodziny.

Pomagają inni, także koledzy, wspierają znajomi mamy.
- Sąsiad nawet nie pyta, czy w czymś mi pomóc. Po prostu sam kupuje co trzeba, przynosi i tyle. Bardzo mu dziękuję.
Kilka lat choroby mamy sprawiło, że dzieci, nawet te najmłodsze, są znacznie bardziej samodzielne niż ich rówieśnicy. Każde potrafi samo się umyć i ubrać. Mateusz tylko sprawdza, czy zrobiły to dokładnie. Tym mniejszym, szczególnie Basi, pomaga wyciągnąć ubrania z wysokiej szafy. Ale żeby ją ubierał, to już siedmiolatka nie pozwoli. Przecież sama potrafi.

Żeby dzieci wyrosły na dobrych ludzi i poradziły sobie w życiu

- Wiem, że ludzie w moim wieku, jeszcze chłopcy, wolą przesiadywać w barach, przy piwie, iść na mecz czy po prostu powłóczyć się po mieście. A mnie do tego nie ciągnie, wolę zajmować się rodzeństwem, być w domu. Co mi z tego, że posiedzę z kimś przy piwie, czy pójdę na mecz? A tutaj mam szansę wychować dzieci na dobrych ludzi i na tym mi najbardziej zależy.

Marzenia?

- Chciałbym mieć jakiś zawód, wychować dzieci, żeby wyrosły na kogoś i radziły sobie w życiu. Żeby wszystko dobrze się ułożyło - mówi Mateusz.
Po opublikowaniu tekstu w rzeszowskich „Nowinach” rozdzwoniły się telefony redakcyjne, ludzie chcą pomagać. Kontaktowały się prywatne osoby, ale również przedstawiciele różnych stowarzyszeń.
- Jesteśmy pełni podziwu dla tego młodego chłopaka. Nie zostawimy go samego sobie - zadeklarowali członkowie jednej z organizacji przemyskich.

Norbert Ziętal

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.