Wietrzniki, eklery, marcepany, czyli na szlaku kultowych toruńskich słodyczy

Czytaj dalej
Fot. Grzegorz Olkowski
Szymon Spandowski

Wietrzniki, eklery, marcepany, czyli na szlaku kultowych toruńskich słodyczy

Szymon Spandowski

Po lokalu, który znajdował się w piwnicy kamienicy przy Rynku Staromiejskim 18 nie ma już śladu, jednak jeśli ktoś w Toruniu wspomni o lodach casatte to od razu usłyszy, że te od pana Poznańskiego były najlepsze na świecie.

Piątek, 14 maja 2021 roku, godzina 23.59. Za minutę rozpocznie się nowy dzień. Teoretycznie za minutę będzie można otworzyć ogródki gastronomiczne. Ich gospodarze oraz klienci szykują się na dzień dobry, ale na ulicy Mostowej już o 23.59 stoi długa kolejka. O północy wszyscy zamieniają się w dynie? Nie, w kamienicy nr 6 otwiera się brama prowadząca na patio, gdzie ulokowany jest ogródek Persa. Mimo kilku miesięcy gastronomicznej izolacji, stali bywalcy o swojej ulubionej kawiarni nie zapomnieli.

Zacznijmy jednak od nieco bardziej optymistycznego widoku. Jest niedziela, 23 czerwca 1935 roku. Ludzie gromadzą się nie na jednej, ale na wszystkich ulicach między placem Świętej Katarzyny i salą wystawową na Bydgoskim Przedmieściu. W tamtych czasach to było prawie cale miasto. Na balkonie jednej z kamienic na Rynku Staromiejskim zainstalowała się ekipa filmowa Polskiej Agencji Telegraficznej. Operator czekał, a razem z nim jakieś 40 tysięcy osób. W tamtych czasach to była ponad połowa mieszkańców miasta. Zegar na ratuszowej wieży pokazał godzinę 11.30 i wtedy na ulicy Szerokiej pojawił się tort. Ogromny, kilkupiętrowy. Budowa tego arcydzieła sztuki cukierniczej kosztowała tysiąc złotych, czyli jakieś pięć pensji nauczyciela. Trudno się dziwić, że z czymś takim toruńscy cukiernicy stanęli na czele wielkiej parady z okazji święta rzemiosła pomorskiego.
Tort niosło sześciu cukierników, obok nich kroczył jeszcze siódmy z wielkim parasolem. Do celu pewnie dotarł nieco przykurzony, ale mimo tego osób zainteresowanych jego skosztowaniem, z pewnością nie zabrakło. Toruńscy cukiernicy cieszyli się wielką sławą, zaś konsumenci mieli podniebienia wyrobione. Kawiarnie tętniły życiem od niepamiętnych czasów.

Która toruńska cukiernia pierwsza oferowała wypieki na wynos?

Lokali z bardzo dawnych lat zwiedzać nie będziemy. Złożymy wizytę tylko w jednej kawiarni, która jest w mieście wspominana do dziś. Niektórzy ją jeszcze pamiętają, inni znajdą z opowiadań. Dlaczego? bo tylko w Toruniu był Dorsz marcepanem pachnący.
Jedna z najsłynniejszych toruńskich kawiarni międzywojnia sięgała korzeniami początków XX wieku. Cukiernię i kawiarnię przy Rynku Staromiejskim18 Johann Dorsch otworzył przed 1903 rokiem, w każdym razie wtedy pojawia się po raz pierwszy w księgach adresowych. Prowadził firmę razem ze wspólnikiem Schulzem.
Zaufanie klientów zdobył bardzo szybko, oferując m.in. sękacze, lody i marcepany. Cukiernia Dorscha była pierwszym tego typu przedsiębiorstwem w Toruniu, które przygotowywało słodkości na wynos. Od 1908 roku można je było zamawiać dzwoniąc pod numer 203, później 179. Ten numer telefonu służył firmie i jej klientom jeszcze w latach 30.
Dzięki reklamie opublikowanej w wydanym w 1903 roku ilustrowanym przewodniku po Toruniu dowiadujemy się, że cukiernia Dorscha i Schulza miała specjalną salę, w której można było sobie poczytać, lub pograć przy kawie. Posiadała także pokój dla palaczy. Kawiarnia była wtedy czynna do godziny drugiej w nocy, jednak amatorzy słodyczy i trunków z wyższej półki, szturmowali jej drzwi również po godzinach.

„Złodzieje włamali się w nocy z niedzieli na poniedziałek do kawiarni Dorscha przy rynku staromiejskim - pisała „gazeta Toruńska” w marcu 1907 roku. - Podczas gdy jeden z włamywaczy, uraczywszy się różnymi przysmakami i zabrawszy znaczną ilość cygar, zniknął, przyjaciel jego wpadł w ręce policyi. Upiwszy się bowiem usnął na kanapie, gdzie go rano śpiącego znaleziono”.

Spółka Dorsch&Schulz musiała się dość szybko rozpaść, w 1908 roku działa już pod szyldem tylko i wyłącznie Dorscha. Cukiernik kierował nią co najmniej do 1917 roku. Na wydanej wtedy reklamie, swoje usługi poleca kawiarnia, cukiernia, fabryka sękaczy i marcepanów Dorscha, prowadzona jednak przez jego następcę - Maksa Krügera.
Krüger był jej właścicielem przez wszystkie lata międzywojenne, torunianie jednak nadal chodzili na kawę do Dorscha. Tłoczno robiło się tu m.in. po niedzielnych mszach w kościele mariackim.
W listopadzie 1939 roku Krüger przeniósł kawiarnię na Szeroką 29, o czym poinformował na łamach „Thorner Freiheit”. Ogłaszał się w tej gazecie dość często, ponieważ nie tylko przeniósł kawiarnię na nowe miejsce, ale również poszukiwał elektrycznego odkurzacza do jej sprzątania. Reklamy kończył faszystowskim pozdrowieniem.

Kto w Toruniu robił lody cassate?

Po wojnie, przy Rynku, tam gdzie wcześniej działała cukiernia, pojawiła się kawiarnia „Ratuszowa”, natomiast w podziemiach, pan Poznański produkował i sprzedawał swoje słynne lody cassate.

- To były jedyne lody cassate w Toruniu – wspominał swego czasu na łamach „Nowości” Bohdan Orłowski, twórca strony oToruniu.net. - Następnych trzeba było szukać w Poznaniu.

Przy Szerokiej 29 powstała natomiast kawiarnia Europejska, oblegana między innymi w niedziele

- Chodziło się tam po mszy w kościele jezuitów – wspomina pani Sylwia Dullin. - Mieli bardzo dobrą kawę ze śmietaną i rożne smakołyki, w tym takie delikatesowe.

Swoją drogą na ludzi wiernych słodkim niedzielnym tradycjom na toruńskiej starówce czekało sporo pokus. W ciepłe dni przed Pomorzanką przy ul. Szerokiej 20 ustawiały się długie kolejki lodożerców. Przy Strumykowej świeżymi wypiekami i kawą pachniała cukiernia Weynów, przy Wielkich Garbarach – Lenkiewiczów.

- Była tam cała gama ciast, które piekł pan Lenkiewicz, a sprzedawała pani Lenkiewiczowa. Podobnie zresztą było o Weynów – wspomina dalej Sylwia Dullin.

Maszerując szlakiem eklerów, napoleonek czy drożdżówek, nie można było także pominąć Modrego Fartucha, zaś w latach 70. warto też było zajrzeć do pijalni czekolady przy Szczytnej. My, maszerując teraz szlakiem wspomnień, nie możemy natomiast pominąć jednego z najbardziej kultowych lokali tamtych czasów, czyli kawiarni Pod Atlantem, która przez ponad trzy dekady działała przy ul. Ducha Świętego.

„W poszukiwaniu nowych pomysłów gastronomia zaproponowała zaprojektowanie nowej kawiarenki na parterze neorenesansowej kamienicy pochodzącej z przełomu XIX i XX wieku drowi inż. arch. Janowi Tajchmanowi – pisały „Nowości” w styczniu 1970 roku. - Jest on autorem kilku udanych wnętrz, w których łączył elementy dawnej architektury ze współczesną. Tym razem w kamienicy o ekskluzywnej fasadzie postanowił urządzić lokal w stylu fin de sièclu. I to nie meblując go współcześnie wykonanymi sprzętami, a stylowymi kanapami, fotelami, krzesłami, które zachowały się jeszcze w naszym mieście”.

O przygodach przy poszukiwaniu tych mebli profesor Tajchman nam kiedyś opowiadał. Pod Atlantem wylądowała m.in. kanapa prezydenta Antoniego Bolta. W ten właśnie sposób powstała w Toruniu „wyspa dobrego smaku na morzu PRL-owskiej szarzyzny”, jak ktoś kiedyś kawiarnię określił.

Od kogo Franciszek Pokojski otrzymał przepis na pierniki?

Cóż, było minęło. Nie oznacza to jednak, że w przypadku toruńskich kawiarni i cukierni z lat 60. czy 70. karmić się można wyłącznie wspomnieniami. Kilka z nich działa do dziś. Rodzinne tradycje od trzech pokoleń kultywują na przykład państwo Pokojscy. Są im wierni od 1932 roku, słodzenie Torunia zaczęli jednak w roku 1956 roku, gdy Franciszek Pokojski otworzył pierwszy lokal przy ulicy Mickiewicza. Tam, gdzie dziś znajduje się cukiernia Lucynka, prowadzona zresztą do dziś przez jego córkę.

- Dziadek przeniósł się do Torunia w 1955 roku – mówi Adam Pokojski. - Przez rok nie mógł otworzyć własnej cukierni, zatrudnił się wtedy w fabryce Ruchniewicza.

Fabryka była już wtedy znacjonalizowana, jednak panu Pokojskiemu udało się nawiązać dobre kontakty z rodziną Ruchniewiczów. Owocem tego było m.in. kilka przepisów oraz form do pierników. Dzięki temu receptury stosowane co najmniej od 1907 roku, gdy Jan Ruchniewicz otworzył przy ul. Kościuszki swoją fabrykę pierników, są stosowane do dziś.
W 1981 roku syn Franciszka Pokojskiego przeniósł się na Rubinkowo, zaś nowe tysiąclecie Pokojscy witali już na Skarpie. Tutaj, wśród wielu słodkości, nadal przygotowują babki włoski i ptysie zwane również wietrznikami, które ich klienci konsumują od ponad 60 lat.
- Przychodzą do nas babcie z wnukami i mówią im, że do tej cukierni przychodziły same, później przyprowadzały swoje dzieci, a teraz przychodzą z ich dziećmi – mówi Adam Pokojski. - Myślę, że to w takich rodzinnych firmach jest najfajniejsze: nie tylko my prowadzimy je w którymś pokoleniu, ale również mamy klientów wiernych od pokoleń.

Szymon Spandowski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.