Ostatnia cela śmierci w Polsce

Czytaj dalej
MARIAN DZIADUL

Ostatnia cela śmierci w Polsce

MARIAN DZIADUL

Choć cela śmierci znajdowała się w podziemiach bloku, doprowadzenie więźnia trwało długo. Bronił się ze wszystkich sił, kopał, wył. Albo paraliżował go strach i trzeba go było ciągnąć.

Zazgrzytał klucz w zamku. Wrota prowadzące do lochu starego zamczyska ustąpiły. W twarz uderza zimne powietrze, zaprawione zapachem stęchlizny. Trzeba pokonać osiem betonowych schodów, żeby zejść do poziomu celi śmierci. Miga światełko jarzeniówki. Widać zmurszałe ściany, z plamami po farbie, która odpada płatami. Stary ciepłociąg przy ścianie pogubił już część izolacji. Po lewej stronie drewniane drzwi z żelazną ciężką zasuwą odgradzają pierwszą celę od korytarza. - Tu czekała trumna - cicho mówi kpt. Artur Bojanowicz, funkcjonariusz Zakładu Karnego w Nowogardzie, gdzie zachowała się ostatnia cela śmierci w Polsce.

- A w tej następnej celi przebywał ksiądz na wypadek, gdyby skazany na śmierć zażyczył sobie z nim spotkania. Celę śmierci przedzielała na pół kotara z czarnego materiału. Dziś kotary już nie ma. Pozostał karnisz i kilka zardzewiałych żabek.

- To był dobry gruby sztruks. W tamtych czasach rzadko trafiał się taki w sklepach - mówi Roman Kowalczyk, emerytowany funkcjonariusz ZK w Nowogardzie.

- Gdy likwidowali tę celę śmierci, kolega funkcjonariusz mówi do mnie: "Chodź, zdejmiemy kotarę i poszyjemy sobie z niej kurtki." U nas w więzieniu był duży zakład krawiecki. Mną aż zatrzęsło: " A idź do jasnej cholery z tymi kurtkami!" Właściwa komora śmierci mieści się w drugiej części celi, odgrodzonej onegdaj kotarą. Małe okratowane okienko na końcu dwumetrowego muru z czerwonej cegły rzuca na komorę promyk światła. W centralnym miejscu posadzki widoczna jest zapadnia wykonana z dwóch grubych blach. Zamykały one betonową studzienkę w kształcie prostopadłościanu , o głębokości prawie metra. Wysoko nad zapadnią widać, przymocowany do półkolistego sklepienia, metalowy krążek, który miał ułatwiać przesuwanie sznura. - Krążek musiał wytrzymać duży ciężar - wiele lat temu Roman Kowalczyk otrzymał zadanie zorganizowania w nowogardzkim więzieniu celi śmierci.

- Trzeba go było przymocować do śruby o długości półtora metra, a tę wmurować głęboko w sklepienie. Miałem grupę więźniów, budowlańców z zawodu, którzy przy tym pracowali, ale nie wiedzieli, że przygotowują celę śmierci. Jeden z nich pyta, po co taka długa śruba. Tłumaczę mu, że zawiesimy na niej żyrandol. On zrobił nietęgą minę: "Akurat, żyrandol." Kapnął się, że tu będą wieszać ludzi. Do ściany celi, na wysokości opuszczonej ręki, wmurowane jest żelazne ucho do mocowania drugiego końca naprężonego sznura. Prostopadle pod nim, w posadzce, znajduje się nożna dźwignia do uwalniania platformy zapadni.

Ostatni papieros

Skazany na śmierć nie wiedział, że właśnie wybiła jego ostatnia godzina. Gdy strażnik wywoływał skazańca z celi, a było to z reguły przed godziną szóstą wieczorem, mógł pomyśleć, że znów go przenoszą do innej celi. Świadomość rychłej śmierci dopadała więźnia dopiero wówczas, gdy przed celą grupa krzepkich strażników przechwytywała go i wlokła na dziedziniec. Choć cela śmierci znajdowała się w podziemiach tego samego bloku i do pokonania było zaledwie kilkadziesiąt metrów, doprowadzanie więźnia trwało długo.

- Najczęściej bronił się ze wszystkich sił, rzucał się, kopał, wył. Czasami paraliżował go strach. Do tego stopnia, że trzeba go było ciągnąć po ziemi - Kapitan Artur Bojanowicz zna to wszystko z opowieści starszych kolegów. W pierwszej części celi śmierci, przed kurtyną, na skazańca czekali: prokurator, naczelnik więzienia, lekarz i obrońca. Prokurator odczytywał wyrok i oznajmiał, że Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski. Teraz więzień miał prawo do wyrażenia ostatniego życzenia.

- Mógł to być proszek uspokajający, papieros, albo kieliszek wódki. Ale tylko jeden kieliszek - zaznacza Artur Bojanowicz. - Więzień musiał być w pełni świadomy, co go za chwilę czeka. Odsuwała się czarna kurtyna, ale w tym momencie więzień był już spętany, z workiem na głowie. Strażnicy wprowadzali go do komory śmierci, gdzie czekał na niego kat. Zakładał mu pętlę na szyję, naprężał sznur i mocował go do żelaznego ucha w ścianie. Strażnicy wychodzili z komory i zasuwali kotarę. Od tej chwili kat pozostawał sam na sam z więźniem. Stali blisko siebie, nie dalej jak na metr. Kat pod butem czuł dźwignię.

- Po dwudziestu minutach do wiszącego wchodził lekarz. Wiecie jak sprawdzał, czy nie ma w nim śladów życia? Zapaloną zapałkę przystawiał mu do sutka - mówi Roman Kowalczyk. Rodzina rzadko decydowała się na przejęcie ciała więźnia. Grzebano go na koszt państwa. - Trumnę z wisielcem brali na specjalny wózek z dużymi kołami i pchali go na cmentarz. Dół kopali w miejscu, gdzie kończy się polski, a zaczyna poniemiecki cmentarz - dodaje Kowalczyk.

Teraz dożywocie

Skazany na karę dożywotniego więzienia 27-letni Krzysztof pracuje w więziennej bibliotece. Kilka lat temu z dwoma kolegami wywiózł do lasu dłużnika, który był mu winien 10 tysięcy złotych. Zatłukli go kijem bejsbolowym.

- Ja mu psiknąłem gazem po oczach i uderzyłem dwa razy z pięści - z dużą trudnością przychodzi mu wspominanie mordowania człowieka.

- Wspólnik tłukł go kijem. Mieliśmy go tylko postraszyć - zaklina się. Jest przeciwnikiem kary śmierci. Ma świadomość, że w przeciwnym wypadku może dziś nie byłoby go wśród żywych. A tak pozostała mu jeszcze nadzieja w trybunale w Strasburgu.

Natomiast na nic już nie liczy 50-letni Tadeusz F. Gdyby w kraju nadal obowiązywała kara śmierci, dawno by już nie żył. Miał szczęście, że bestialsko mordował w czasach, gdy najsurowszym wyrokiem było już tylko dożywotnie więzienie. Jest spokojny, wręcz apatyczny. Ożywia się tylko wówczas, gdy opowiada o zastosowanej technice zabijania. Zamordował dwa razy, w odstępie miesiąca.

- Jego i ją udusiłem kablem. O, takim jak przy tym garnku - pokazuje czajnik elektryczny stojący na parapecie w pokoju wychowawcy. Do dziś nie może wybaczyć swoim ofiarom: - On mnie okradł ze wszystkiego! Gołe ściany zostawił! A ona? Posądziła mnie, że ja ją okradłem. Ma też pretensje do wspólniczki, która - pijana - wydała się z drugą zbrodnią. - Chodziła na grilla i popijała z koleżankami. One ją pytają, gdzie jest Anka. A Aśka mówi, że Anka jest dobrze schowana i nikt jej nie znajdzie - chwilę milczy. - Ankę zakopaliśmy w piwnicy. W kociołku rozrobiłem trochę wapna, cementu i piasku. Tym ją zalaliśmy. A ta wyklepała - można odnieść wrażenie, że wspólniczkę też by chętnie za to udusił. Tadeusz F. wie, że w Nowogardzie, gdzie odbywa wyrok, znajduje się dawna cela śmierci. - Obojętne mi jest, czy jest, czy nie ma kary śmierci. Dla mnie to rybka - udaje chojraka.

Ciemność w celi

Roman Kowalczyk nie wierzy w takie chojractwo. Kiedyś kolega funkcjonariusz poprosił go o popilnowanie w dyżurce więźnia skazanego na śmierć. Za ukamienowanie dziewczynki w Gryficach, którą wcześniej zgwałcił.

- Kolega musiał przeszukać celę, bo dochodziły plotki, że więzień chce popełnić samobójstwo - opowiada były funkcjonariusz.

- Ja go pilnuję, rozmawiam z nim, a on mnie podpytuje: " Powieszą mnie, powieszą?" W szafce trzymał zdjęcie swojej córeczki. Bał się o swoje życie. I o to, że już nigdy córeczki nie zobaczy. Kiedyś Roman Kowalczyk musiał wymienić kraty w celi skazanego na śmierć. Więzień wygiął je z pomocą ręcznika. - Naprzeciwko bloku z tą celą do dziś stoi wieża strażnicza - wskazuje. - Skazany liczył, że przez wygięte kraty zdoła wysunąć głowę. Wtedy strażnik go zastrzeli, podejrzewając próbę ucieczki. No i tak by było. Na szczęście, ktoś z naszych w porę zauważył te kombinacje - na chwilę się zamyślił. - Oni okropnie bali się stryczka. Każdy niby chojrak, a w oczekiwaniu na śmierć siadała im psychika. Nie tylko skazanym.

Kapitan Artur Bojanowicz nie ukrywa, że widuje w mieście byłych strażników, którzy z racji obowiązków musieli uczestniczyć w wieszaniu skazańców. To psychiczne wraki! - Słyszałem, że upijali się tydzień przed i tydzień po wykonaniu kary śmierci -mówi Bojanowicz. - Chyba nie ma na to mocnych.

- To wieszanie niedobrze na nas wszystkich się odbijało - lekko trzęsącym się głosem dodaje Roman Kowalczyk.

- Szedłem z rana do pracy. Patrzę, w jednej celi nie świeci się światło. Oho, wykonali następny wyrok. I koniec. I tyle. PS. Nazwisko emerytowanego funkcjonariusza, na jego prośbę, zostało zmienione.

Wyroki śmierci

W Zakładzie Karnym w Nowogardzie wykonano 13 wyroków śmierci przez powieszenie. Ostatnia egzekucja była 14 grudnia 1978 r. Najmłodszy więzień miał 19 lat, najstarszy - 38. Ostatnią egzekucję w Polsce wykonano 21 kwietnia 1988 roku w Areszcie Śledczym w Krakowie. Stracono 29-letniego więźnia skazanego za gwałt i brutalne zabójstwo nauczycielki oraz próbę zabicia jej dwóch córek. Ostatni wyrok śmierci zapadł 7 lutego 1996 roku w Sądzie Wojewódzkim w Elblągu.

Oskarżonym był 33-letni morderca dwóch kobiet. Nie został powieszony, obowiązywało już moratorium na wykonywanie kary śmierci. 1 września 1998 roku wszedł w życie kodeks karny, który usunął karę śmierci z polskiego systemu prawnego. Statystyki wykonanych w Polsce egzekucji znane są od 1960 roku. Do 1988 roku stracono 254 osoby, w zdecydowanej większości za zabójstwa.

Choć były pojedyncze przypadki straceń za zdradę ludowej ojczyzny lub afery gospodarcze. Za udział (wg sądu) w tzw. aferze mięsnej stracono Stanisława Wawrzeckiego, ojca znanego aktora. Nie ma statystyk, ile mogło zdarzyć się pomyłek sądowych przy orzekaniu kary śmierci.

MARIAN DZIADUL

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.