Paweł Stachnik

Miliard fanów Bolka i Lolka. Wzloty i upadki bielskiego Studia Filmów Rysunkowych

Władysław Nehrebecki z planszami z Bolkiem i Lolkiem Fot. Archiwum SFR w Bielsku-Białej Władysław Nehrebecki z planszami z Bolkiem i Lolkiem
Paweł Stachnik

Ze Studia Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej wyszły najsłynniejsze polskie kreskówki: „Bolek i Lolek”, „Porwanie Baltazara Gąbki”, „Reksio”. Oglądały je miliony ludzi na całym świecie.

Historia Studia Filmów Rysunkowych zaczęła się od pasji jednego człowieka. W 1947 r. Zdzisław Lachur – barwna postać, miłośnik filmu, malarz, hokeista – zapragnął robić filmy animowane. Przed wojną obejrzał w kinie Disneyowską „Królewnę śnieżkę” i pozostawał pod urokiem tego dzieła. Nie przeszkadzało mu, że nie ma ani doświadczenia, ani wykształcenia filmowego. Miał za to siłę przebicia i dar przekonywania.

Został współpracownikiem wychodzącej w Katowicach „Trybuny Robotniczej”, w której w lipcu 1947 r. ukazało się takie ogłoszenie: „Studio Filmowe w Katowicach poszukuje zdolnych rysowników do działu filmów rysunkowych”. Odpowiedzieli na nie inni pasjonaci, rysownicy, ilustratorzy, plastycy. Ci, którzy wtedy się zjawili, stali się z czasem filarami Studia. Wymieńmy więc Władysława Nehrebeckiego, Leszka Lorka, Alfreda Ledwiga, Rufina Struzika, Wacława Wajsera, Antoniego Pradellę. W ten sposób powstało Eksperymentalne Studio Filmów Rysunkowych w Katowicach.

- Zagadką jest, jak Lachu­rowi udało się bez wcześniejszej zgody władz założyć w tamtym czasie taką instytucję. Być może wpływ na to miała jego przebojowa osobowość, umiejętność przekonywania i pewność siebie czy wręcz chucpa. Przypomina mi trochę bohatera filmu „Pułkownik Kwiatkowski”, który z takim przekonaniem i bezczelnością mydlił oficjelom oczy, że wszyscy mu wierzyli - mówi współautor książki o historii Studia Filmów Rysunkowych zatytułowanej „Królowie bajek” Leszek K. Talko.

Pokoju użyczyła Studiu redakcja „Trybuny Robotniczej”, w zamian za to animatorzy mieli raz w tygodniu zapełniać swoimi rysunkami ostatnią kolumnę dziennika. Lachur i jego ludzie prócz pasji nie mieli nic więcej i trochę po omacku próbowali tworzyć pierwsze animacje. Tak bardzo się tym zajęli, że zapominali o rysunkach dla „Trybuny Robotniczej”. Dlatego po kilku miesiącach redakcja wymówiła im lokal. Studio ledwo zaczęło istnieć, a już groziła mu likwidacja.

Miód do farby

Ale młodzi rysownicy nie zamierzali się poddawać. Jak czytamy w książce „Królowie bajek”, Władysław Nehrebecki, Wacław Wajser i Mieczysław Poznański udali się do Łodzi i dotarli do dyrektora Filmu Polskiego płk. Aleksandra Forda. Pokazali mu jedyny nakręcony przez Lachura film pt. „Czy to był sen?”, alegoryczną antywojenną opowieść o pasterce pasącej gąski, której nagle atakuje zły świat potworów i duchów. Ford obejrzał film, długo milczał, a wreszcie powiedział: „Będą z was ludzie”. Następnego dni w wytwórni kazał im wypłacić 7 mln zł na dalsze prace. Studio było uratowane. Przynajmniej chwilowo.

Ucieszeni Lachur i towarzysze przenieśli się z Katowic do Wisły, bo tam czynsze były niższe. Ulokowali się razem z rodzinami w jednej z willi i zaczęli wieść wesołe życie artystycznej komuny. Nikomu nie podlegali, nikt ich nie kontrolował. Do pracy brali się, kiedy chcieli. Kiedy nie chcieli to grali w siatkówkę, opalali się lub robili sobie żarty. Gdy skończyły się pieniądze od Forda klepali biedę, zarabiali na boku malując dla miejscowej ludności święte obrazki albo portrety Stalina. Finansowo wspomagali ich rodzice Lachura, którzy mieli wytwórnię wód gazowanych.

Cały czas uczyli się też animacji. Mieli o tym angielską książkę, którą Nehrebecki przywiózł z Niemiec, ale nikt nie znał języka. Mieli też projektor, małą kamerę i stół do rysowania, które kupili za pieniądze od rodziców Lachura. Nie mieli natomiast pędzli, farb, celuloidu. Z jednego z miejscowych sanatoriów dostali stare zdjęcia rentgenowskie, na których po zmyciu emulsji mogli rysować.

Gorzej było z farbami. Zwykłe nie trzymały się celuloidu i odpadały po wyschnięciu. Eksperymentowali więc dodając kleju, ale to nie pomagało. Wreszcie malarz pokojowy Jan Kurz, który pomagał w remoncie, zainteresował się sprawą i opracował recepturę: do farb dodawano sztucznego miodu, którzy nadawał im pożądaną gęstość i lepkość.

Może coś dla dzieci

Gdy pieniądze od Forda definitywnie się skoczyły postanowili stać się wreszcie państwową instytucją i przenieść do większego miasta. Wybrali Wrocław, bo tam wciąż były poniemieckie budynki do zasiedlenia. Przypadek sprawił, że wysłannicy jadący do Wrocławia spotkali na dworcu kolegę z Filmu Polskiego, a ten zaprosił ich do Bielska. Dostali tam willę przy ul. Mickiewicza 27. W Bielsku (od 1951 r. Bielsku-Białej) Studio zostało już na stałe.

Tam zespół na poważnie zajął się robieniem animacji. Powstały filmy „Ich ścieżka”, „Traktor A1”, „Wilk i niedźwiadki”. Wszystkie były dydaktycznymi opowiastkami, utrzymanymi w socrealistycznej poetyce. Pokazywały, że tylko pracą dla wspólnego dobra można budować przyszłość społeczeństwa, bumelanci i szkodnicy muszą ponieść karę, a kierowany przez mądrych ludzi kraj zmierza ku świetlanej przyszłości. Decydentom spodobał się tylko jeden („Wilk i niedźwiadki”), pozostałe zostały skrytykowane za - paradoksalnie - nadmierny dydaktyzm.

Inną propagandową produkcją był film „O nowe jutro”. „To czarno-biała agitka: straszny kapitalistyczny krwiopijca schodzi potajemnie z wywieszonego na płocie plakatu o »podżegaczach wojennych«. Natychmiast zaczyna knuć. Na szczęście z innych plakatów wychodzą na pomoc supermani socjalizmu. Uśmiechnięty żołnierz radziecki osłania przerażone dzieci” – czytamy w „Królach bajek”. Dzieło zostało wysłane na festiwal filmów animowanych do Moskwy i dostało tam nagrodę.

Na szczęście po 1956 r. Studio nie musiało już robić propagandówek. Na warsztat wzięto wtedy balladę „Pani Twardowska” Mickiewicza, do której opracowanie plastyczne przygotował Jan Marcin Szancer. Ten film skłonił któregoś z decydentów do uwagi: „Może zacznijcie coś, towarzysze, dla dzieci robić?”. Tak zaczęła się nowa epoka w dziejach bielskiego studia. Spora część twórców była ciągle dużymi chłopcami i chciała opowiadać ciekawe historie o Indianach, kowbojach, rycerzach i piratach.

- Przodował w tym oczywiście Władysław Nehrebecki, który cały czas żył w świecie przygód. Był kimś w rodzaju Walta Disneya bielskiej wytwórni. Dziś trudno nam sobie wyobrazić, jak bardzo wtedy brakowało takich bajek. Studio po prostu fantastycznie wstrzeliło się w zapotrzebowanie społeczne - wyjaśnia Leszek K. Talko.

Miliard ludzi

Rzeczywiście bajki to był dobry pomysł. Studio zaczęło tworzyć animacje dla dzieci, współpracując z Janem Marcinem Szan­cerem, Janem Brzechwą czy Erykiem Lipińskim. Powstały filmy „Opowiedział dzięcioł sowie”, „Zbuntowane rysunki”, „Przygody Gucia pingwina”, „Koziołeczek”. Tego ostatniego wyreżyserował nowy pracownik studia, Lechosław Marszałek, który z czasem stanie się jedną z największych jego gwiazd.

Muzykę pisali Stefan Kisielewski, Krzysztof Penderecki, Krzysztof Komeda. Obok animacji dla dzieci powstawały też kreskówki dla dorosłych: często eksperymentalne w formie, w rysunkowym sztafażu pokazujące poważne problemy dotykające człowieka i świat. Były to wyróżniające się produkcje, które zaczęły zdobywać nagrody na zagranicznych festiwalach i budować renomę bielskiej wytwórni i jej pracowników. Inna sprawa, że filmów tych nie można było nigdzie w Polsce obejrzeć.

Przełomowym momentem stał się rok 1963. Wtedy Władysław Nehrebecki napisał scenariusz filmu „Kusza” z dwoma nowymi bohaterami, sympatycznymi chłopcami Bolkiem i Lolkiem. Potem powstały kolejne odcinki, które złożyły się na pierwszą serię liczącą 13 filmów. Serial bardzo się spodobał. Żywiołowi ale i zmyślni bohaterowie zachwycili i dzieci, i starszych. Bawili się tak, jak chcieli się bawić wszyscy chłopcy: budowali rakietę, trafiali na bezludną wyspę, stawali się rycerzami.

Bolek i Lolek okazali się hitem bielskiej wytwórni. Wszystkie odcinki kupowała Telewizja Polska, a przed ekranami oglądały je setki tysięcy widzów. Opowieści były na tyle uniwersalne, że animację kupowały chętnie stacje z całego świata. W „Królach bajek” czytamy, że „Bolka i Lolka” obejrzał miliard ludzi.

Lata świetności

Drugim hitem Studia stał się wymyślony przez Lechosława Marszałka serial o psie Reksiu. Sympatyczny piesek mieszkający w budzie przeżywał rozmaite przygody, czasem bardzo ludzkie. Zmagał się np. z nierzetelnymi fachowcami remontującymi jego lokum, albo musiał radzić sobie z osobami wykorzystującymi jego dobroć. Ze wszystkich tych kłopotów Reksio wychodził obronną ręką, dzięki swojemu sprytowi, ale też dobremu charakterowi. Reksio oraz Bolek i Lolek stali się ulubionymi bohaterami dobranocek.

Powodzenie zdobył też serial „Porwanie Baltazara Gąbki” na podstawie książki krakowskiego pisarza Stanisława Pagaczewskiego. Świetnie narysowane postacie, wspaniały dubbing, humor i ciekawa intryga czyniły z bajki bardzo udaną pod każdym względem opowieść.

W latach 60. i 70. Studio Filmów Rysunkowych miało renomę. O pracę w nim ubiegało się wielu chętnych, a dostać się tam nie było łatwo. Zarobki były dobre, uhonorowany nagrodą na zagranicznym festiwalu film dawał honorarium w twardej walucie, filmowcy mogli wyjeżdżać za granicę, a w samym Bielsku-Białej byli znani i poważani. „Pierwszy zagraniczny samochód w Bielsku-Białej kupił miejscowy lekarz, ale kolejne szpanerskie wozy pojawiające się na ulicach miasta należały już do reżyserów”.

Rzeczywiście, w Studiu ukształtowała się hierarchia pracowników, na szczycie której stali reżyserzy, tworzący niedostępną kastę. Niżej byli scenarzyści, operatorzy, montażyści, dźwiękowcy, rysownicy, koloryści i faziści. Stworzone w SFR filmy Polska sprzedawała za waluty do wielu krajów. Dlatego władze szanowały Studio i nie skąpiły mu środków na sprzęt, materiały i wyjazdy.

Wielkim sukcesem SFR stała się zaprezentowana w kinach w 1977 r. „Wielka podróż Bolka i Lolka”. Był to pierwszy polski pełnometrażowy film animowany. Obejrzało go osiem i pół miliona widzów. Żadna polska animacja nie pobiła dotąd tego wyniku. Jego wyprodukowanie zajęło pracownikom studia (60 osobom) trzy i pół roku. Sprzedano go do 60 krajów na świecie.

Próbą powtórzenia sukcesu był film „Bolek i Lolek na Dzikim Zachodzie” z 1986 r. Jako że w latach 80. Studio nie miało już środków, by nakręcić pełnometrażowy film, sięgnięto po taki oto sposób: z serii odcinków nakręconych w 1972 r. zmontowano film kinowy…
Flinstonowie z Bielska

W 1985 r. w Studiu pojawił się Leszek Kałuża, który niegdyś był jego pracownikiem, potem wyjechał do USA i zatrudnił się w słynnej wytwórni Hanna-Barbera. Teraz wrócił z misją otwarcia w Bielsku oddziału amerykańskiej firmy. Tak też się stało. Amerykanie przywieźli lepszy sprzęt i lepiej płacili, wszyscy więc chcieli u nich pracować. W SFR powstały animacje do siedmiu odcinków serii „Dzieciństwo Flinstonów”. Jednak rychło stało się jasne, że w Azji można produkować taniej niż w Polsce, a pojawienie się animacji komputerowej uczyniło większość rysowników zbędnymi. Bielski oddział Hanny-Barbery został zamknięty.

Prawdziwie ciężkie czasy dla Studia nadeszły w latach 90. Kraj zalały zachodnie kreskówki, a te polskie uznano za archaiczne i nudne. Pojawiali się rozmaici inwestorzy, obiecujący złote góry, ale nic z tego nie wychodziło. W dodatku twórcy Bolka i Lolka - Alfred Ledwig, Leszek Lorek i spadkobiercy Władysława Nehrebeckiego - rozpoczęli długi spór sądowy o prawa do postaci.
W 2009 r. w Studiu powstał wreszcie pełnometrażowy film „Gwiazda Kopernika”, opowiadający o życiu wielkiego astronoma. Obraz zrobiony dużym nakładem środków zebrał dobre recenzje, ale nie odniósł komercyjnego sukcesu.

W latach 2000. pojawiły się pomysły, by Studio zostało przejęte przez miasto lub samorząd województwa. Ostatecznie w 2015 r. przejęło je Ministerstwo Kultury. Dziś SFR nadal istnieje, ale jest cieniem siebie z lat świetności. Ostatnim pomysłem ma być stworzenie w jego siedzibie Interaktywnego Centrum Bajki i Animacji. Ma ściągać turystów i opowiadać o złotych latach bielskiej wytwórni. Według planów Centrum ruszy w 2022 r.

- Mam nadzieję, że stanie się atrakcyjnym miejscem, które będzie przyciągać nie tylko starszych, ale też współczesne dzieci, które nie mają pojęcia, czym dla ich rodziców była codzienna Dobranocka w telewizji i jakiej radości dostarczały przygody Bolka i Lolka oraz Reksia. Powiedzmy otwarcie, Studio już nie produkuje filmów (albo robi to w niewielkim zakresie), ale ma szansę stać się miejscem, które atrakcyjnie opowie o przeszłości bielskiej animacji - mówi Leszek K. Talko.

Paweł Stachnik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.