Jak Janusz Gajos brał lekcje języka kaszubskiego

Czytaj dalej
Ryszarda Wojciechowska

Jak Janusz Gajos brał lekcje języka kaszubskiego

Ryszarda Wojciechowska

Tym filmem spłacam swój mały dług ojczyźnie - mówi Mirosław Piepka, współproducent i scenarzysta „Kamerdynera”, który otworzy tegoroczny festiwal filmowy w Gdyni.

Za cztery tygodnie czeka nas premiera „Kamerdynera”. To opowiedziana z epickim rozmachem historia splątanych losów Polaków, Kaszubów i Niemców, na tle burzliwych wydarzeń z pierwszej połowy XX wieku. Ile lat poświęciłeś temu filmowi?
Trzy. Tyle trwała od pierwszego klapsa produkcja. Ale wspólnie z Michałem Pruskim zaczęliśmy temat dokumentować dużo wcześniej, jeszcze przed naszym pierwszym filmem „Czarny czwartek”. Pomysł musieliśmy jednak odłożyć ad acta. I wróciliśmy do niego dopiero po kolejnym filmie „Układ zamknięty”.

Dlaczego film o Kaszubach i ich historii?
Można powiedzieć, że pomysł na ten film siedział mi w głowie od lat. Mój dziadek mieszkał kilometr od pałacu von Grassów na Kaszubach. Był rzeźnikiem i kiedy w dworze było świniobicie, wzywano go. Mój ojciec jako „knypek” dorabiał sobie w czasie wakacji, pasąc krowy u von Grassów. Ja również wychowywałem się u dziadków . I pamiętam, że jeszcze przy lampach naftowych, bo prąd doprowadzono im dopiero w latach 60., jesienią i zimą kucałem przy piecu, słuchając, jak dziadkowie przy ćwiarteczce wspominali tamte czasy.

Film o Kaszubach, Prusakach to jednak odległa historia. Nie obawiałeś się do niej wracać?
Pomyślałem, że skoro Śląsk ma dzięki Kazimierzowi Kutzowi fantastyczny tryptyk filmowy, Wielkopolska „Najdłuższą wojną nowoczesnej Europy”, a Wojtek Smarzowski nakręcił dla Mazurów „Różę”, to Pomorzanie i Kaszubi też zasługują na własny film. Zwłaszcza że wcześniej nakręcenie takiego „Kamerdynera” byłoby niemożliwe.

Dlaczego?
To wynikało z uprzedzeń peerelowskich władz do Kaszubów. Rządzący traktowali Kaszubów jako ludzi niepewnych. Jako taki ludek bardziej proniemiecki, niż propolski. Co było totalną bzdurą. Bo Kaszubi udowadniali przez wieki, że trwają przy Polsce. Że są jej wierni. Podczas II wojny światowej jako pierwsi byli likwidowani przez nazistów w piaśnickich lasach. Listy proskrypcyjne, na których znalazła się do „wybicia” cała, kaszubska inteligencja, przygotowano w Gdańsku już w 1936. Byli na nich lekarze, urzędnicy, służby celne, księża, bogaci gburowie. No i nazistom udało się, niestety, w znacznym stopniu zlikwidować kaszubską inteligencję.

A w PRL jak było?
W czasach Gomułki był, na przykład, zakaz przyjmowania Kaszubów na uczelnie. Kaszub do końca lat 80. ubiegłego wieku nie mógł piastować wyższego stanowiska, niż sołtys czy naczelnik gminy. Dopiero po 1989 roku się zmieniło. Tę niechęć do Kaszubów poczułem też na własnej skórze. Kiedy miałem dziewięć lat, rodzice przeprowadzili się do Sopotu i zabrali mnie od dziadków. Dla mnie był to potworny stres. Koledzy z klasy przez dwa, trzy lata nie nazywali mnie inaczej jak szwab. Bo w ich małych głowach już uleżała się peerelowska propaganda, że skoro Kaszub, to musi być Niemiec. Często między mną a kolegami dochodziło z tego powodu do bójek.

Teraz rozumiem, jak bardzo to osobisty dla ciebie film.
A ja dzięki prof. Jerzemu Eislerowi zrozumiałem, że „Kamerdyner” musi powstać. To on otworzył mi oczy. A właściwie jego piękna recenzja naszego scenariusza, którą przygotował na zlecenie Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Napisał, że to scenariusz, który w rzetelny sposób pokazuje, że różne nacje mogą ze sobą współistnieć i przyjaźnić się, dopóki polityka i wichry wojny się w to wszystko nie wplączą. Bo kiedy polityka i tryby historii wkraczają w życie narodów, to zostawiają po sobie tylko ruinę. Przyjaciele stają się wrogami. I dochodzi nawet do ludobójstwa, jak w Piaśnicy. Ten mord pokazujemy w „Kamerdynerze” po raz pierwszy w historii polskiego kina.

„Kamerdyner”, który pokazuje pół wieku naszej trudnej historii, będzie jedyną produkcją filmową na stulecie niepodległości.
Rzeczywiście, to jedyny film, który wpisuje się w tę rocznicę. „Legiony” są w trakcie produkcji i być może w przyszłym roku pojawią się na ekranie. Ale nie mieliśmy takiego zamysłu, żeby celować z premierą w stulecie. Zawirowania z finansowaniem produkcji, jej przesunięcie, sprawiły, że właśnie teraz odbędzie się premiera.

Masz nadzieję, że ten film otworzy młodym oczy na historię?

Jeżeli młody widz usiądzie już w sali kinowej, to „Kamerdyner” na pewno będzie dla niego, może nie znaczącą, ale poważną lekcją historii. Zobaczy, że to politycy podsycają po obu stronach te nastroje, które doprowadzają często do przerażającej, wzajemnej nienawiści. Co tym chcą osiągnąć? Nie wiem. Widocznie nie mają nic innego do zaproponowania tym młodym ludziom. Prof. Eisler, do którego się jeszcze raz odwołam, napisał, że scenariusz jest niezwykle sprawiedliwy, zarówno dla Kaszubów, czyli Polaków, jak i dla Prusaków, czyli Niemców. My, pisząc ten scenariusz, zdawaliśmy sobie sprawę, że on przez niektóre kręgi w Niemczech oglądany będzie niemal przez lupę. Nie mogliśmy sobie pozwolić na konfabulację. Dlatego fikcji w „Kamerdynerze” jest niewiele. To głównie udokumentowana prawda historyczna.

Z czego jesteś najbardziej zadowolony? Z reżysera Filipa Bajona, aktora Janusza Gajosa?
Na początku miałem wątpliwości, czy Filip wie, co chce osiągnąć tym filmem. Ale kiedy zobaczyłem pierwszy, brudny montaż, wiedziałem, że ten reżyser od pierwszej do ostatniej sekundy filmu podporządkował wszystko swojej wizji. I ta wizja, moim zdaniem, sprawdziła się fantastycznie. Kiedy niedawno zobaczyłem film już prawie całkowicie ukończony, z muzyką, kiedy doszła jeszcze piękna piosenka Korteza, to pomyślałem, że to diabelnie ważny dla mnie film. Nie powiem, że to dzieło mojego życia. Bo dzieła życia człowiek nigdy nie zdąży zrobić, ponieważ zawsze myśli, że jeszcze ciągle coś przed nim. Uważam, choć to może jest stwierdzenie wyświechtane, ale spłacam „Kamerdynerem” jakiś swój mały dług ojczyźnie. Jednak powiem, że to mój ostatni, historyczny film. Bo one są tak trudne i drogie w produkcji, że robi się je jakby... za karę.

Jedną z głównych postaci w filmie jest Bazyli Miotke, którego gra Janusz Gajos.
Stworzyliśmy go troszkę na wzór kaszubskiego bohatera Antoniego Abrahama, lecz niezbyt wiernie. A dlaczego ma Bazyli na imię? Bo tak nazywał się mój dziadek.

I to Janusz Gajos zaproponował, że w filmie będzie mówić po kaszubsku.
Jak tylko o tym usłyszałem, pomyślałem - zwariował chłop. Kto kaszubskiego nauczy się, nawet w miernym stopniu, w dwa, trzy miesiące? Ale Janusz mi tylko powiedział: - Daj dobrego lektora i o nic się nie martw. Bo wiesz, dla wiarygodności filmu, zwłaszcza kiedy jestem z Kaszubami, to muszę rozmawiać po kaszubsku. Miał rację. Dostał lektora Eugeniusza Pryczkowskiego, który jeździł do Warszawy i uczył Janusza. My też troszkę ułatwiliśmy Januszowi zadanie, pisząc dla jego bohatera krótkie dialogi.

Chciałeś mieć podobno jakąś pamiątkę po Bazylim.

Lubię mieć jakąś pamiątkę z każdego planu. Coś, co jest dla mnie szczególnie ważne. Bohater grany przez Janusza Gajosa nosił wąsy. Powiedziałem więc, że wąsy Bazylego, jak tylko w Piaśnicy go rozstrzelają, mają trafić do mnie. Usłyszałem, że to wąsy wypożyczone. - Zapłacimy, bo ileż takie wąsy mogą kosztować? - powiedziałem.

I masz te wąsy po Gajosie?
Po Januszu, ale przede wszystkim to są wąsy z Piaśnicy. I to jest ważne. Panie charakteryzatorki wręczyły mi je, opakowane w pięknym etui. Teraz leżą sobie w domu na półce. Są dla mnie jak talizman.

Ryszarda Wojciechowska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.