Alfred Bujara. Człowiek, który zamknął nam sklepy w niedziele

Czytaj dalej
Fot. Lucyna Nenow
Katarzyna Pachelska

Alfred Bujara. Człowiek, który zamknął nam sklepy w niedziele

Katarzyna Pachelska

Mieszkający w Tarnowskich Górach Alfred Bujara to przewodniczący Sekretariatu Krajowego Handlu, Banków i Ubezpieczeń NSZZ „Solidarność”. To on jest głównym architektem ustawy o ograniczeniu handlu w niedziele. W 2007 r. wywalczył zamykanie sklepów w święta, w 2018 udało mu się w tej materii zrobić jeszcze więcej. W związkach zawodowych aktywny od 20. roku życia.

Minął rok od pierwszej niedzieli bez handlu. Jesteście, jako Solidarność, zadowoleni z efektów tego zakazu?

Przede wszystkim to nie jest zakaz handlu w niedziele, tylko ograniczenie handlu, bo przecież małe sklepy mogą być czynne. Tak, Solidarność jest zadowolona z efektów ograniczenia, bo pracownicy mogą odpocząć w niedzielę, spędzić czas z rodziną, odetchnąć po ciężkiej pracy w tygodniu. Społeczeństwo przyjęło tę ustawę ze zrozumieniem. Mało tego, również skorzystali na tym drobni przedsiębiorcy, którzy odnotowują duży wzrost sprzedaży w niedziele, gdy wielkie sklepy są zamknięte. Nierzadko jest to wzrost o kilkaset procent. To pokazuje, że ustawa przyniosła odpowiednie rezultaty.

Pojawiają się jednak informacje, że ograniczenie handlu nie pomogło małym sklepom, że sporo z nich co roku bankrutuje.

Nie jest prawdą, że małe sklepy bankrutują z powodu ustawy o ograniczeniu handlu w niedziele. Jest to kłamstwo, które jest powtarzane przez wielkie sieci handlowe. Nie ma żadnych danych statystycznych potwierdzających tę tezę. To nie jest tylko moje zdanie. To samo mówią Rzecznik Małych i Średnich Przedsiębiorców oraz polskie organizacje kupieckie.

Związek Przedsiębiorców i Pracodawców alarmuje, że upada coraz więcej małych sklepów.

Szacunki ZPP są wyssane z palca. Nie są podparte żadnymi twardymi danymi statystycznymi. Stowarzyszenia wielkich przedsiębiorców wymyśliły sobie teraz, że będą bronić małe sklepy, które wcześniej wykańczali. To jest tak, jakby wilk wziął teraz pod obronę owcę, i twierdził, że on się będzie teraz nią opiekował. A i tak wiadomo, że ją na koniec zje. My mamy świeże, twarde dane. Według Głównego Urzędu Statystycznego, w 2017 r., a więc rok przed wprowadzeniem ustawy, małych przedsiębiorstw handlowych ubyło 13 tys. 720, a w ubiegłym, 2018 r., ubyło ich 8 834, a więc mamy o 4 886 mniejszy spadek. Mamy do czynienia z zahamowaniem tendencji spadkowej. Cieszymy się też, że w Polsce mówi się teraz o tym, że trzeba wesprzeć drobnych polskich kupców, bo upadają z powodu nieuczciwej konkurencji ze strony wielkich sieci handlowych. Wielkie sieci od lat nie płacą podatków w Polsce, a mali przedsiębiorcy polscy - płacą. Wielkie sieci stosują ceny dumpingowe, co jest nie do pomyślenia w zachodnich krajach Unii, a w Polsce to ma miejsce. Właściciele małych sklepów mówią dzisiaj tak: gdyby rząd wycofał się z wolnych niedziel, to nam zostaje tylko zwinąć swoje sklepy. Przypomnę, że chodzi o drobnych kupców, mikroprzedsię-biorców. Bo ustawa była pisana z myślą również o nich. Zresztą, pokażę pani, tu mam informację od właścicielki małego sklepu z Warszawy, z raportami z kasy fiskalnej, pokazującymi dzienne obroty w jej sklepie. O ile w handlowe niedziele średni utarg jej sklepu oscyluje w okolicach 2 tys. zł, to już w pierwsze dwie niedziele po wejściu w życie ustawy o ograniczeniu handlu dzienne obroty wyniosły 7,3 tys. zł i 6,4 tys. zł, czyli kilkakrotnie więcej. Mam takie same dane z Krakowa czy innych miast.

Premier Morawiecki zapowiedział, że rząd przyjrzy się skutkom ograniczenia handlu, i jeśli nie przyniósł on planowego efektu, będzie weryfikować obecne rozwiązania. Boicie się tego?

Nie. Dobrze, że rząd się temu przyjrzy, bo trzeba znowelizować ustawę, aby wyeliminować z niej lukę, z której skorzystała np. sieć Żabka. Sklepy tej sieci udają, że są placówkami pocztowymi i otwierają się w niedziele. W naszej ustawie czegoś takiego nie było, zapis o placówkach pocztowych został wprowadzony w trakcie prac parlamentarnych nad ustawą.

Jak pan ocenia ostatnią propozycję Nowoczesnej, by odwołać zakaz handlu, a za to każdemu pracownikowi ustawowo zagwarantować co najmniej dwie wolne niedziele w miesiącu.

Ja bym posłów Nowoczesnej wysłał na szkolenia z prawa pracy! Chcą wprowadzić art. 144 Kodeksu pracy do ustawy. W nim jest mowa o pracowniku weekendowym. Jako właściciel hipermarketu z połową pracowników zmienię umowy, każę im wypełnić pisemny wniosek, że chcą pracować w weekend. Jak nie, to cię zwolnię. Tak właśnie w praktyce wyglądałaby propozycja Nowoczesnej. To jest kompromitacja tego ugrupowania.

Przecież teraz pracownicy handlu nie mają problemów ze znalezieniem pracy.

Tak jest w dużych miejscowościach. W małych miasteczkach nie tak łatwo znaleźć nową pracę z dnia na dzień, a ludzie mają dzieci na utrzymaniu, raty kredytów do spłacenia. Pracownicy handlu zarabiają tak mało, że nie mają oszczędności. Nie mogą sobie pozwolić na miesiąc czy dwa bez pracy.

Ustawa ograniczająca handel w niedziele była skierowana przeciwko wielkim sieciom handlowym. Tymczasem Lidl i Biedronka na niej nie straciły, a przy okazji udało im się zmienić nawyki zakupowe Polaków. To m.in. dzięki reklamie Lidla, puszczanej w sklepach w soboty: „Kup więcej, na zapas”, robimy duże zakupy właśnie w soboty...

Ta ustawa nie była skierowana przeciwko nikomu. Była uchwalona, by pomóc pracownikom.

To czemu przy okazji nie pomogliście też pracownikom innych branż?

Bo pani przyszła teraz do Sekretariatu Handlu, Banków i Ubezpieczeń Solidarności, gdzie są zrzeszone tylko te grupy zawodowe. Banki w soboty nie pracują.

Słynie pan z walki o wolne niedziele w handlu...

Wcześniej walczyłem o wolne święta, o skrócenie pracy w Wigilię. Przecież ci ludzie pracowali jak niewolnicy, i dalej tak pracują. Przeciążenie pracą jest niesamowite. Byłem w ostatnią sobotę wieczorem w dwóch Biedronkach. Tam jest sajgon. Za mało ludzi, jedna kasa czynna. Na te obroty i ilość towarów pracowników jest za mało. W Polsce pracownik pracuje za 4-krotnie mniejsze pieniądze niż jego koleżanka czy kolega w tej samej sieci na Zachodzie, i robi to dwukrotnie wydajniej. Dlaczego ci ludzie pracują dwukrotnie wydajniej, skoro marża procentowo jest taka sama w Polsce jak np. w Niemczech.

Wspomniał pan, że był w sobotę w Biedronce. Czyli chodzi pan do takich sklepów?

I co w tym złego? Skoro działam na rzecz poprawy warunków pracy w tych sklepach, to nie mogę do nich chodzić? Przecież to absurd. Byłem w sobotę wieczorem w kilku - w Aldi, w Lidlu, Biedronce, zobaczyć, jak tam wygląda organizacja pracy.

Dyskonty wydłużyły godziny otwarcia, teraz w piątki czy soboty są czynne nawet do godz. 23. Pracownicy nie skarżą się wam, że mają teraz bardzo dużo pracy w sobotę?

My to porównywaliśmy i nawet mamy badania w tym kierunku zrobione. Owszem, jest grupa pracowników, którzy się na to skarżą, ale to wynika ze złej woli pracodawców, bo jest za mało pracowników na zmianie. Firmy tłumaczą się, że nie mają chętnych do pracy. A w mediach się mówi, że ci ludzie dobrze zarabiają! Gdyby tak było, to w tych sklepach byliby dziś pracownicy. Na plakatach informują: U nas zarobisz 3800 zł. Fikcja! Tam drobnym drukiem jest dopisane, że tyle się zarobi, mając staż pracy w tej firmie minimum 3 lata. W rzeczywistości wynagrodzenia i premie są uzależnione od wielu czynników: od frekwencji, oceny tajemniczego klienta. Warunki pracy dziś są makabryczne!

Widzę, że pan bardzo emocjonalnie podchodzi do tematu ograniczenia handlu. Dlaczego?

Ja reprezentuję pracowników handlu, znam ich problemy. Gdyby pani widziała, w jakich warunkach pracują, też podchodziłaby pani do tego emocjonalnie. Zapewniam.

Rozmawiała Katarzyna Pachelska

Katarzyna Pachelska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.