Radomsko - lubelska para w Azji. Olga i Przemek zwiedzają Laos, Wietnam i Tajlandię za grosze

Czytaj dalej
Fot. archiwum prywatne
Marcin Genca

Radomsko - lubelska para w Azji. Olga i Przemek zwiedzają Laos, Wietnam i Tajlandię za grosze

Marcin Genca

Olga Olszak z Lublina i Przemek Żeromiński z Radomia to dwoje 25-latków, którzy od pewnego czasu mają swój własny „Przystanek Azja”. Podróżują po Laosie, Tajlandii i Wietnamie. Twierdzą, że można zwiedzać świat bez większych pieniędzy.

Oboje poznali się podczas studiowania turystyki w Lublinie. Zaczęli razem podróżować aż stwierdzili, że w sumie można byłoby ruszyć w naprawdę szeroki świat. Porzucili dotychczasowe zajęcia i pojechali na drugą półkulę jako wolontariusze. Pracują w zamian za wyżywienie i mieszkanie, ale mają dużo wolnego czasu. Prowadzą też na facebooku stronę podróżniczą Poza Granicą.

Gdzie obecnie jesteście i dokąd zmierzacie?

Niedawno przekroczyliśmy granicę laotańsko - tajską. Jesteśmy w środkowej Tajlandii, kierujemy się na północ. Obecnie jesteśmy w Bangkoku. Wcześniej byliśmy w Chiang Mai i pomagaliśmy w schronisku dla psów. Stamtąd pojechaliśmy pod granicę z Birmą, by przez pięć dni medytować w świątyni Wat Tam Pa Wua.

Zwiedzacie i pracujecie czy odwrotnie?

Skupiliśmy się na obcowaniu z ludźmi, obserwacji ich codziennego życia, ale też próbie poznania innych kultur. Jak to realizujemy? Głównie poprzez wolontariaty. Do tej pory byliśmy nauczycielami angielskiego dla dzieci w Wietnamie, pracowaliśmy w rodzinnym hostelu, pomagaliśmy w przepięknym ogrodzie w Tajlandii czy zajmowaliśmy się gospodarstwem domowym wśród ogrodu figowego. Dzięki temu nasza wyprawa jest nie tylko ogromną dawką wiedzy dla nas, ale jest także niskobudżetowa.

Skąd pomysł na spędzanie życia w podróży?

Studiowaliśmy razem turystykę. Od zawsze ciągnęło nas w nieznane. Kiedy zamieszkaliśmy razem, mieliśmy mniejsze i większe wypady, ale praca nie pozwalała na nic dłuższego. Po pewnym czasie dotarło do nas, że marzenia są po to, żeby je spełniać i postanowiliśmy wyruszyć w bezterminową podróż.

Jakie są wasze doświadczenia z życia w innych krajach? Zwłaszcza Azja słynie z wielu ciekawostek, niezbyt znanych w Polsce.

W Azji życie jest po prostu inne. Ludzie mają czas na południowe drzemki, na picie kawy przez dwie godziny w środku dnia, na wieczorne pogawędki przy wspólnym stole z rodziną i przyjaciółmi. Są bardziej wyluzowani, nigdzie się nie spieszą, są też bardziej otwarci, chętniej rozmawiają z obcymi, na przykład na przystankach autobusowych. Znają swoich sąsiadów, bo całe ich życie, łącznie ze zmywaniem naczyń czy strzyżeniem włosów, odbywa się na ulicy.

Jedzenie też?

Przede wszystkim (śmiech) Tamtejsze jedzenie wciąż nas zadziwia. Wśród najdziwniejszych rzeczy, których próbowaliśmy, możemy wymienić niewyklutą kaczkę, pastę z fermentowanych krewetek, kurze łapki, mięso z krokodyla, smażoną płaszczkę, czy jedwabniki. Na naszej liście dań do spróbowania są jeszcze smażone świerszcze, skorpiony i tarantule. Nie planujemy natomiast pić drinka z bijącym sercem węża czy jeść psiego mięsa.

Ulice azjatyckich miast to również wielki, chaotyczny ruch uliczny. Jak się w tym odnajdujecie?

Faktycznie, w niektórych krajach, jak na przykład w Wietnamie ruch jest szalony. Gdy znaleźliśmy się w Ho Chi Minh, zrozumieliśmy powiedzenie „istny Sajgon”. Ulice zalewa morze skuterów, które wylewa się też na chodniki. Normalną rzeczą jest to, że idąc po chodniku, słyszysz za sobą klaksony skuterów, które chcą cię wyprzedzić. Światła drogowe działają w ten sposób: zielone - jedziesz, żółte - jedziesz i czerwone - jedziesz, tylko troszkę wolniej (śmiech). Jak w takiej sytuacji przejść przez ulicę? Najlepiej zamknąć oczy i iść przed siebie. Jeśli zachowasz spokój i nie zmienisz tempa marszu, kierowcy płynnie cię ominą. Nie jest tak jednak we wszystkich miejscach. W Laosie istnieją wioski, do których można dostać się jedynie łódką, a główna droga służy tylko do przejścia z jednego końca wsi na drugi.

Co jeszcze można spotkać w tamtejszym klimacie?

Normalnym widokiem tutaj są gekony biegające po ścianach czy karaluchy na ulicach i w kuchniach. O ile do karaluchów nie możemy się przekonać, to gekony bardzo lubimy, bo zjadają komary, których w Azji, zwłaszcza w porze deszczowej, jest bardzo dużo. W kanałach w Bangkoku pływają krokodyle, a w upalne dni warany wylegujące się na mało uczęszczanych drogach. Są też jadowite węże i skorpiony.

Ile kosztuje taka wyprawa na drugi koniec świata?

Nie ma co się łudzić, że można podróżować za darmo. Same szczepienia, wizy i loty to dość droga sprawa. My wydaliśmy około 2,5 tysiąca złotych od osoby. Na szczęście Azja jest stosunkowo tania, więc koszty życia nie są wysokie. Oczywiście zależy to od tego, czego oczekujesz. My zatrzymujemy się w hostelach i rodzinnych hotelikach, jemy streetfood, czyli jedzenie z ulicznych straganików, które jest esencją Azji. Większość czasu spędzamy jednak, będąc wolontariuszami. Wiąże się to z tym, że w zamian pomoc, której udzielamy, otrzymujemy za darmo nocleg i wyżywienie. To wspaniały sposób, żeby zobaczyć codziennie życie lokalnych ludzi. No i oczywiście ogromna oszczędność pieniędzy. Średnio miesięcznie wydajemy około tysiąca złotych od osoby, ale nie prowadzimy luksusowego trybu życia i nie kupujemy zorganizowanych wycieczek.

Co jest najtrudniejsze, a co najłatwiejsze w waszym podróżowaniu?

Najtrudniej było nam zacząć. Podjąć decyzję, że zmieniamy całkowicie nasze życie. Trudno jest też mówić „do widzenia” ludziom, z którymi spędziło się wspaniały czas w trakcie podróży, mimo, że wiesz, że możesz ich już nigdy nie zobaczyć. Trudno czasem jest pogadać z mamą, bo różnica czasu wynosi pięć godzin. Łatwo jest poznawać kulturę, bo jesteś w jej samym środku. Łatwiej jest uczyć się nowych smaków, czy tamtejszych języków, generalnie przyswajać nowe rzeczy. Łatwo jest się też wyluzować w takiej podróży. Musisz tylko pozwolić, aby rzeczy wokół ciebie same się działy, zapomnieć o zorganizowanym życiu i przyjmować to, co przynoszą dni.

Czy macie jakieś podróżnicze plany na przyszłość?

Plany są takie, aby zobaczyć jak najwięcej się da. Konkretów jeszcze nie mamy, ale jak wiadomo apetyt rośnie w miarę jedzenia. Nowa Zelandia, Filipiny, Indonezja, Nepal, Indie - powiedzmy, że to te bliższe plany. Obie Ameryki oraz Afryka to te bardziej odległe.

Przemek Żeromiński. Studiował filologię angielską i turystykę w Lublinie, ale nie ukończył żadnego z tych kierunków. Przez wiele lat poszukiwał, czegoś, co daje mu radość w życiu. Odnalazł się w odkrywaniu nowych smaków. Uwielbia gotować, a jedzenie stało się też jednym z powodów, dla których zaczął podróżować. Wcześniej był kucharzem w poznańskiej knajpie Raj, gdzie podają potrawy z różnych zakątków świata. Pasją Przemka jest też robienie filmów. Bardzo lubi opowiadać historie o podróżach lub niesamowitych miejscach czy ludziach, których spotkał.

Olga Olszak. Lublinianka. Jest absolwentką inżynierii biomedycznej, zaczęła też studiować turystykę, bo ją interesowała. Nigdy jednak nie pracowała w żadnym ze swoich zawodów. Jej ostatnią pracą było… doradzanie klientom w salonie optycznym. Podobnie jak Przemka, najbardziej interesują ją podróże. Z pasją fotografuje wszystko, co tylko ją zaintryguje.

ZOBACZ TEŻ: Na wakacje autostopem, czyli jak można zwiedzać świat

Źródło: x-news.pl / DD TVN

Marcin Genca

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.