Prof. Łukasz Turski: Człowiek był jedynym gatunkiem biologicznym rozwijającym się w różnorodności

Czytaj dalej
Fot. Bartek Syta
Anita Czupryn

Prof. Łukasz Turski: Człowiek był jedynym gatunkiem biologicznym rozwijającym się w różnorodności

Anita Czupryn

- Wpuściliśmy do środowiska naukowego oszustów, którzy głoszą, że wszystko może być dozwoloną narracją - mówi Łukasz Turski.

Ludzkość z pokolenia na pokolenie coraz bardziej głupieje?
Nie.

O! Czyli jest nadzieja!
Nadziei to nie ma (śmiech). Albo, jak mówią inni - nadzieja jest zawsze. Tylko co to znaczy, że ludzkość głupieje? Pani tak na poważnie?

Tak na poważnie postanowili to zbadać naukowcy w różnych częściach świata, analizując testy na inteligencję, i wyszło im, że iloraz inteligencji, który kiedyś rósł z pokolenia na pokolenie, od pewnego czasu zaczął się obniżać.
Iloraz inteligencji nie jest żadnym miernikiem. Niczego. A na pewno nie jest miernikiem mądrości, jeśli za mądrość uważać będziemy zdolność twórczego wykorzystania posiadanej wiedzy. A przynajmniej jest to jedyny wskaźnik mądrości, jaki ja sobie mogę wyobrazić. Natomiast iloraz inteligencji, jeżeli w ogóle coś mierzy, to jest to na przykład zdolność szybkiego przetwarzania prostych informacji. Cała wiedza związana z przetwarzaniem informacji dotyczy zawsze ilości informacji, a nie jej jakości. Wszystkie te rebusy, zawarte w testach na inteligencję, słabo wskazują na umiejętność wykorzystania posiadanej wiedzy. W ten sposób stygmatyzuje się ludzi: „Ten jest głupszy, bo nie rozwiązał wszystkich rebusów, niech więc będzie pomywaczem”.

Co kryje się za słowami, kiedy mówimy: „To bardzo inteligentny człowiek”?
Za czasów komunizmu mieliśmy inteligencję pracującą. To byli ci, którym tandetnie płacono pensję. Dziś, mówiąc „inteligentny człowiek”, mamy na myśli to, że jest to człowiek oczytany, kulturalny, nie siorbie zupy pomidorowej z makaronem.

W Azji siorbią; nawet najbardziej inteligentni.
No widzi pani. Przez kilka lat pracowałem z przyjacielem, który był Hindusem. Pochodził z najniższej kasty, ze straszliwie biednej rodziny, spod Kalkuty. Wyjątkowo inteligentny człowiek. Na studiach poznał swoją przyszłą żonę, która dla odmiany pochodziła z kasty najwyższej. Pobrali się, ale w końcu lat 60. tego typu love story była nie do pomyślenia. Wyemigrowali więc do Stanów Zjednoczonych. On tam obronił doktorat, a potem spotkaliśmy się na uniwersytecie w Niemczech. To byli fantastyczni ludzie. Ale kiedy mnie zapraszali do siebie, nadal hołdowali zwyczajom z Indii. Po pewnym czasie się „zeuropeizowali”. Zrozumiałem wtedy, że nie ma czegoś takiego jak jedna kultura. Kultury są różne i żadna z nich nie jest lepsza czy gorsza. Tylko my tego jakoś nie chcemy zrozumieć. Wolimy za to brać za dobrą monetę te wszystkie eugeniczne pomysły, które mówią o tym, że inteligencja jest wrodzona, a które nie mają sensu.

Co pan powie na hipotezę antropologa, profesora Bogusława Pawłowskiego, który twierdzi, że dziś najbardziej inteligentne i wykształcone kobiety rodzą mniej dzieci albo w ogóle ich nie chcą mieć i w ten sposób nie przekazują swoich inteligentnych genów przyszłym pokoleniom?
Nie znam pana profesora, ale nie będę tego komentować. Uważam, że to, pod innym płaszczykiem, ale kolejny eugeniczny pomysł.

Przecież w środowisku naukowym od lat panuje pogląd, że to po matce dziedziczymy inteligencję.
Nie ma żadnych naukowych podstaw do tego, by tak twierdzić. Dlaczego inteligencja miałaby być dziedziczona po matce? Ojciec się nie liczy? Te teorie są pozbawione znaczenia. Przypomniała mi się anegdota, jak to pewna wielka hollywoodzka diwa napisała do Einsteina, proponując mu małżeństwo. Motywowała: „Ja jestem piękna, pan jest mądry, więc nasze dzieci odziedziczą moją urodę i pana umysł. Będzie wspaniale”. Einstein odpowiedział: „A co, jeśli będzie na odwrót?”.

(Śmiech)
Kwestie dziedziczności są bardzo skomplikowane. Były już próby udowadniania związku między inteligencją a rasą. To również jest pozbawione podstaw naukowych. W XVIII i XIX wieku byli tacy, co chcieli mierzyć ludzką inteligencję, sprawdzając pomiary czaszek i pofałdowania mózgu.

I wiemy, czym to się skończyło. Nazizmem.
Nie tylko. Zawsze w takim momencie przypomina mi się jedna z książek Ilfa i Pietrowa, w której sławny dziadek Senycki za pomocą skomplikowanych operacji arytmetycznych udowadniał, że ustrój radziecki jest najlepszy na świecie. To jest ten typ rozumowania.

Słowem: największą bzdurę można udowodnić.
Prawdą jest, że niektóre wykształcone, pracujące zawodowo małżeństwa mają mniej dzieci, ale na przykład pani Nancy Pelosi, kongresmenka z Kalifornii, która odbiera władzę prezydentowi Trumpowi i oby się jej powiodło, jest matką pięciorga dzieci. Jak to się ma do teorii pana profesora Pawłowskiego?

Pewnie tak, że ma inteligentne dzieci.
Przede wszystkim ona jest superinteligentna. Najpierw urodziła dzieci, a potem została wybitnym politykiem.

No i właśnie o to chodzi, aby superinteligentne kobiety rodziły dużo dzieci.
Ale problem polega na tym, że te wszystkie pomiary inteligencji są związane z warunkami, w jakich człowiek się rozwija. Kłania się Janko Muzykant. Jeżeli ktoś żyje w straszliwej biedzie i nie ma dostępu do książek, czy dziś do internetu, to z oczywistych powodów jego zasób wiedzy jest mniejszy.

Ale pański hinduski przyjaciel spod Kalkuty, żyjący w straszliwej biedzie, pochodzący z najniższej kasty, skończył studia, zrobił doktorat w USA.
Każdy z nas ma jakiś talent, każdy z jakimś talentem się rodzi. Tylko system edukacji nie jest nastawiony na szukanie talentów, a na rozpaczliwą, XIX-wieczną metodę, która dzieli dzieci na klasy. Pamięta pani ten sławny przypadek 48-letniej Susan Boyle, która wygrała brytyjską edycję programu „Mam talent”? Uważana za, jak to się dziś mówi, niepełnosprawną intelektualnie, nie skończyła żadnej szkoły, była pomocnicą kuchenną, wyrzucano ją z pracy, ale wygrała konkurs i dziś nagrywa płyty. Gdyby ktoś rozpoznał jej talent, kiedy była młodą dziewczyną, i ukierunkował jej edukację, wykorzystując jej wrodzony talent! Kiedyś system szkolny nie był w stanie tego robić. Ale dziś rozwój technologiczny spowodował, że to jest absolutnie możliwe, tylko trzeba tę szkołę zupełnie inaczej zorganizować.

Dlaczego więc naukowcy twierdzą, że dzisiejsze pokolenia słabiej liczą, mniej logicznie myślą, gorzej uczą się języków?
Ale kto tak mówi?

Dr James Flynn z uniwersytetu w Nowej Zelandii, badacze z Centrum Badań Ekonomicznych im. Ragnara Frischa w Norwegii czy choćby polscy naukowcy, którzy załamują ręce nad poziomem dzisiejszych maturzystów i samej matury.
Matura to jest test. Otóż ja jestem gotów ułożyć taki test, z którego wyjdzie, że, choć ledwo chodzę, jestem sprawniejszy niż Justyna Kowalczyk. Te testy naprawdę nie mają sensu. Stworzenie testu, który naprawdę byłby obiektywny, jest bliskie niemożliwości.

Czym zatem są te testy?
To jest jakieś szaleństwo. Ten ilościowy opis, który miało się uzyskiwać przez te testy, te wszystkie punktozy, nie pokazują prawdy. Człowiek jest zbyt skomplikowanym urządzeniem, żeby go opisywać w detalach. Fizyka odniosła gigantyczny sukces dlatego, że potrafi opisywać niezwykle precyzyjnie bardzo proste układy, a następnie buduje modele pozwalające opisywać bardziej złożone układy. Ale nie wiadomo, jak zbudować prosty model człowieka, żeby go można było opisywać naszymi ilościowymi metodami, które stworzyliśmy. W fizyce się to udało, mamy jedyną naukę, w której metody ilościowe i jakościowe używane są jednocześnie. Ale w innych naukach tak się nie daje i z tego też nic nie wynika, bo nauki humanistyczne nie muszą być naukami matematycznymi. Nie ma żadnego powodu, żeby wszystko sprowadzać do tabelek i wzorów. Ludzie są różni, i to jest najwspanialsze. To różnorodność jest potrzebna. Miarą różnorodności w fizyce jest pojęcie nazywane entropią. Jeśli wszystko będzie jednorodnie takie samo, to będzie znaczyło nasz koniec. Różnorodność jest potrzebna, postęp cywilizacyjny polega na różnorodności, a nie na jej braku. W związku z tym wszystkie te próby standaryzowania ludzi na takich, siakich i owakich są bez sensu.

Żyjemy w czasach, w których standaryzuje się wszystko.
No więc ja się na to nie zgadzam.

Mieszkamy w Unii Europejskiej, która do standardów przykłada wielką wagę.
Za komuny były tak zwane rozmiarowzrosty. Dlatego nigdy nie byłem w stanie nic dla siebie kupić w sklepie, bo nie pasowałem do żadnego rozmiarowzrostu.

Ja też!
No właśnie. Jak się człowiek wychował w komunie, to wie, że standaryzowanie jest pozbawione sensu. Ludzie są różni i nie można ich standaryzować.

Pozostało jeszcze 58% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Anita Czupryn

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.