Thašúŋke Witkó

Wódz nadaje. Bezradność cywilizacji

Wódz nadaje. Bezradność cywilizacji
Thašúŋke Witkó

Lwią część awarii samochodu marki „Syrena 105”, zakupionego przez moich rodziców w drugiej połowie lat 70-tych XX w., śp. ojczulek był w stanie naprawić samodzielnie, używając do tego jedynie kilku kluczy płaskich, dwóch nasadowych, łyżki do opon i dwuipółkilogramowego młotka.

Prostota konstrukcji i zdolności manualne taty pozwalały na użytkowanie owego pojazdu, praktycznie, bez żadnej ingerencji profesjonalnego mechanika. Absolutnie nie namawiam Czytelników do pójścia w ślady mego przodka, gdyż doskonale zdaję sobie sprawę, że współczesne wehikuły muszą odwiedzać warsztaty obsługowo-naprawcze podczas najmniejszej nawet usterki, a zrobienie przy nich czegokolwiek sposobem chałupniczym jest zwyczajnie niemożliwe.

Próbuję natomiast zwrócić Państwa uwagę na fakt, że kontrolerzy postępu techniczno-technologicznego trzymają nas mocno w swoich okowach, czyniąc niesamodzielnymi w najprostszych nawet sprawach. Bardzo łatwo zepchnąć na margines społeczeństwa każdego z nas, choćby blokując kartę płatniczą czy paraliżując dostęp do elektronicznego konta bankowego. W podobny sposób można wpłynąć na całe państwa, odcinając je od systemu SWIFT. Jednak są na świecie miejsca, gdzie widać jak na dłoni bezradność cywilizacji.

Bezradność cywilizacji możemy obserwować obecnie w Afganistanie – kraju, który dziś już nikogo nie obchodzi. Trudno w to uwierzyć, ale raptem 15 sierpnia 2021 r. talibowie wkroczyli do Kabulu i tę datę możemy umownie uznać za dzień ustanowienia tam okrutnego prawa szariatu. Obecnie, nikt nie ma pomysłu, jak nacisnąć na rządy mułłów, gdyż państwo owo i tak jest wykluczone, toteż przypomina opisaną powyżej „Syrenę”, która nie musi korzystać z żadnego „serwisu” międzynarodowego.

Co można zrobić oturbanionym emirom lub górskim bojownikom, których głowy przyozdabiają pakole? Nic. Oni są nieczuli na naciski wielkich korporacji czy mocarstwowych gabinetów, bowiem w górskich kalatach często nie ma nawet elektryczności, a o komputerach nikt nawet nie słyszał. Wysłać tam kolejne dywizje w celu zbrojonej pacyfikacji? Proszę bardzo, ale i one wrócą po dekadach z podwiniętym ogonem, tak, jak kiedyś te radzieckie, a później amerykańskie. Próbować ich skusić pieniądzem? Można, owszem, ale przypominam, że kilka miesięcy temu usiłowali uczynić tak przebiegli Chińczycy – faktyczni, finansowi władcy niemalże całej Afryki – i też im nie wyszło. Wniosek nasuwa się jeden – obszar jest poza zasięgiem wszystkich organizacji.

Organizacje – te zrzeszające wojujące feministki – nawet nie napomknęły o fakcie, że talibowie nakazali afgańskim prezenterkom telewizyjnym zasłonić twarze, w trakcie występów na wizji. Co musi dziać się w maleńkich osadach, skoro w samej stolicy narzucono tak rygorystyczne prawo? Gdzie podziewają się miliony dolarów, wydawane na specjalistów, którzy dbają o prawa kobiet? Kto podniósł krzyk i zaprotestował w obronie pracownic stacji informacyjnych? Nikt. Gdzie są dyplomaci, negocjatorzy i inni kuglarze, otrzymujący krocie za mądrzenie się w mediach oraz posiadający na wszystko recepty?

Nie ma ich, gdyż oni wiedzą, że żaden słowotok nie zatrzyma kuli ze starego karabinu Lee-Enfield, który wiek temu został porzucony przez uciekających stamtąd Anglików. Gdy znów usłyszymy o oburzeniu opinii międzynarodowej na Polskę, wspomnijmy kamienowane Pasztunki i jeszcze raz pochylmy się nad bezradnością cywilizacji.

Howgh!

Thašúŋke Witkó

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.