Sprawa Ewy Tylman. Wiele pytań wciąż pozostaje bez odpowiedzi

Czytaj dalej
Fot. Adam Jastrzebowski
Dorota Kowalska

Sprawa Ewy Tylman. Wiele pytań wciąż pozostaje bez odpowiedzi

Dorota Kowalska

Adam Z. niewinny. Sąd Okręgowy w Poznaniu ogłosił wyrok w powtórzonym procesie w sprawie śmierci Ewy Tylman - jednej z najbardziej zagadkowych i najgłośniejszych spraw ostatnich lat. Kobieta nie wróciła do domu z imprezy, kilka miesięcy później jej ciało wyłowiono z Warty.

- Zawiodłem się ogromnie na wymiarze sprawiedliwości. Ogromnie! - powiedział po ogłoszeniu wyroku Andrzej Tylman, ojciec Ewy Tylman. Jak dodał, jako rodzina nadal nic nie wie, a jemu brakuje już sił. - Ten proces niczego nie wniósł. Jeździłem tu kilkadziesiąt razy i nic nie wiem – mówił.
Ewy Tylman zniknęła w centrum Poznania 23 listopada 2015 roku. Wracała z imprezy firmowej z kolegą – Adamem Z. Miejski monitoring uchwycił ich idących razem ulicą, zatrzymywali się, przewracali, siadali na chodniku. Telefon Ewy już wtedy nie działał, prawdopodobnie rozładował się. Kobieta nigdy jednak nie wróciła do domu. Jej trop urywał się po godz. 3.00 nad ranem w okolicy mostu św. Rocha. Po kilku miesiącach z Warty wyłowiono jej ciało. Zbyt długo leżało w wodzie, dlatego biegli nie byli w stanie jednoznacznie określić przyczyny śmierci.
Prokuratura o zabójstwo koleżanki oskarżyła Adama Z., człowieka, z którym Ewa Tylman wyszła z imprezy, a głównym dowodem śledczych były zeznania trojga policjantów, którym Adam Z. miał przyznać się do zbrodni podczas nieprotokołowanej rozmowy w komendzie. Mężczyzna miał zepchnąć Ewę ze skarpy, a potem nieprzytomną utopić w Warcie. Policjanci nie nagrali jednak rozmowy, sporządzili z niej jedynie notatkę służbową.
Rafał B., 27 lat służby, w tym 20 w pionie kryminalnym, zeznał, że w komendzie Adam Z. sam zaczął opowiadać o ostatnich minutach życia Ewy Tylman.
- Mówił, że Ewa się wyrwała, bo chciała iść w inną stronę niż on. Pobiegł za nią. Powiedział, że przy barierce próbował ją chwycić, mógł ją niechcący popchnąć. Ewa stoczyła się ze skarpy. Zszedł do niej. Była nieprzytomna – zeznał przed sądem. I dalej: - Zapytałem, dlaczego nie próbował jej pomóc. Odpowiedział, że spanikował i chciał wyrzucić z głowy złe myśli. Chwycił ją za ręce. Mówił: „Jak zacząłem ją ciągnąć, to zdziwiłem się, jaka była ciężka”. To mi utkwiło w pamięci. Takie słowa słyszałem w karierze od ludzi przemieszczających zwłoki lub osoby nieprzytomne. To zrobiło na mnie wrażenie, zasłoniłem twarz, żeby tego po sobie nie pokazać.
Adam Z. miał stwierdzić także, że przeciągnął Ewę na brzeg Warty i zepchnął do wody.
- Ten opis pobudzał wyobraźnię. Pokazywał, jak położył ciało w wodzie, a potem pchnął, by płynęło z nurtem rzeki. Uwierzyłem w tę relację. Sporządziłem z tej rozmowy notatkę - tłumaczył policjant.
Prawo nie pozwala zastępować wyjaśnień podejrzanych notatkami policjantów, dlatego prokuratura przesłuchała policjantów jako świadków.
Policjantka Karolina C. mówiła, że podczas rozmowy w komendzie Adam Z. był nieobecny, dziwnie się zachowywał. Kiedy jednak zapalił papierosa uspokoił się i spontanicznie opowiedział o zabójstwie koleżanki. Jej też utkwiły w pamięci słowa Adam Z. o tym, że Ewa Tylman była ciężka, czego się nie spodziewał. Kolejny policjant Bartosz N. złożył przed sądem niemal identyczne zeznania.
Przed sądem Adam Z. nie przyznał się jednak do winy, stwierdzi, że policjanci przemocą wymusili na nim zeznania, które stały się najważniejszym dowodem prokuratury w akcie oskarżenia.
„Policjanci pytali go, gdzie jest Ewa Tylman, czy ją zabił, wrzeszczeli na niego, śmiali się z jego orientacji seksualnej i wyzywali „od ciot”. Miał wszystkiego dosyć i odpowiadał na ich pytania” - czytamy w aktach sprawy.
Adam Z. miał być wtedy w wyjątkowo złej kondycji psychicznej. „Miał wszystkiego dość. Chciał ze sobą skończyć. Policjanci mówili, że ma mówić, że wszystko było ok, że nie ma się skarżyć, bo i tak po wszystkim oni będą go zabierać, tzn. oni się nim zajmą” - czytamy dalej.
Mężczyzna wciąż zaprzecza, aby miał cokolwiek wspólnego ze śmiercią Ewy Tylman. Twierdził, że był zbyt pijany, że nic nie pamięta. Owszem, wyszedł z Ewą z imprezy, szli razem, ale potem, mówiąc kolokwialnie, po porostu urwał mu się film.
Ale według śledczych, wcale nie był tak zamroczony alkoholem, jak twierdzi.
Pracownice stacji benzynowej, przy której Adama Z. zarejestrowały kamery monitoringu, stwierdziły w sądzie, że mężczyzna był zdenerwowany, ale nie sprawiał wrażenia osoby pijanej, „chodził nerwowo, ale nie zataczał się”.
- Przed 4. rano zauważyłyśmy chodzącego na podjeździe pana. Dzwonił, cały czas rozmawiał przez telefon, chodził z jednej strony do drugiej. Na pewno nie był pijany, ale nerwowo się zachowywał. Pamiętam, że miał niebieską, modrakową kurtkę i miał ubrany kaptur. Mężczyzna znajdował się przy ostatnich dystrybutorach - mówiła jedna z pracownic stacji.
Zeznania składał też Andrzej M., do którego oskarżony zadzwonił przypadkowo. Ewa Tylman chciała, by Adam Z. powiadomił jej chłopaka o tym, gdzie są i że wracają do domy. Adam wpisał jednak zły numer i zadzwonił do przypadkowego mężczyzny, właśnie Andrzeja M.
- Przyjedź po swoją laskę - powiedział.
Andrzej M. był zdezorientowany, nie wiedział, co się dzieje.
- Spałem, telefon mnie obudził. Nie wiedziałem, o co chodzi. Zapytałem: „Po kogo?”. Wtedy usłyszałem: „Po Ewę”. Ten mężczyzna mówił podniesionym, niespokojnym głosem. Nie wiem, czy był pod wpływem alkoholu, ale na pewno mówił wyraźnie, nie bełkotał - zapamiętał Andrzej M.
Rozmowa trwała kilkanaście sekund. Andrzejowi M. ton Adama Z. wydawał się nakazujący i agresywny. Zdaniem prokuratura mogło to świadczyć o tym, że Ewa Tylman wystraszyła się pobudzenia seksualnego kolegi, pokłócili się i doszło do tragedii. Jednak Andrzej M. mówił też, że jego zdaniem Adam Z. zdenerwował się dopiero w momencie, gdy usłyszał pytanie: „Po kogo?”. Zorientował się, że wybrał zły numer, więc się rozłączył.
Adam Z. po zaginięciu Ewy Tylman wysyłał też SMS-y, między innymi do przyjaciela Mateusza Z. Był ponoć przybity, poddenerwowany.
- Adam napisał mi SMS-a, że upił się do takiego stanu, że nic nie pamięta, i że zaginęła jego koleżanka. Tego samego dnia lub następnego na prośbę Adama i jego kierowniczki miałem posiedzieć z nim w domu do momentu, gdy ktoś z jego rodziny nie wróci, ze względu na jego stan. Adam był podminowany, wyszedł wtedy od psychologa czy psychiatry - mówił Mateusz Sz.
„Boję się tego co będzie, najbardziej reakcji rodziny na mnie, tego, że pójdę siedzieć. Nie umiem przestać o tym myśleć. Staram się cokolwiek przypomnieć, ale nie daję rady. Mam takie zaniki pamięci, że to ch... potrzebuję pomocy. Chcę, żeby wszystko było ok, żeby nic się jej nie stało. Czuje się najgorzej, jak tylko można” - pisał Adam Z.
Były też wiadomości do koleżanki Joanny Cz. Oskarżony pisał do niej, że czuje się winny, bo nie pamięta zbyt wiele, że „bardzo się o nią boi” i nie wybaczy sobie zaginięcia Ewy.
Joanna Cz. zeznała, że o zaginięciu Ewy Tylman dowiedziała się następnego dnia od Adama Z. Powiedział jej, że „Ewa chyba weszła do tramwaju, ale nie jest tego pewien”.
„Głos Wielkopolski” dotarł z kolei do rozmów Adama Z., jakie prowadził ze znajomymi dzień po zaginięciu Ewy Tylman. Skontaktował się między innymi z koleżanką, która również bawiła się na firmowej imprezie. Oboje niewiele z niej pamiętali. Adam twierdził, że wracał z Ewą, ale „gdzieś mu zniknęła”. Opowiadał, że to chłopak Ewy - Adam O. poinformował go, że dziewczyna nie wróciła do domu. Nie mógł przypomnieć sobie, jak rozstali się z 26-latką, ale wydawało mu się, że „wsiadła do autobusu na Serafitku”.
Z tą samą koleżanką rozmawiał także wieczorem. Opowiadał o przesłuchaniu na komendzie. Policjanci pytali go o rany na ręce i twarzy. Tłumaczył im, że w klubie chciał ochronić Ewę przed upadkiem i oboje przewrócili się na parkiecie. Dziewczynę, z którą rozmawiał, pytał, czy rzeczywiście tak było, czy tylko mu się wydaje. Znajoma potwierdziła, że mógł się wtedy skaleczyć.
– Jestem jedyną osobą, która może pomóc, a nic nie pamiętam – mówi koleżance Adam Z. – Boję się, że jej coś zrobiłem. Nie wybaczę sobie tego. To najbliższa mi kobieta w Poznaniu. Nie chcę iść siedzieć za głupotę i alkoholizm – relacjonował słowa Adama „Głos Wielkopolski.”
Rodzina broniła Adama Z. Opowiadała, jak bardzo przeżył śmierć koleżanki.
- Mówił, że pamięta tamtą noc tylko do momentu, gdy wywrócił się z Ewą Tylman na chodniku. Nie wiedział, czy gdzieś ją odprowadził. Mówiłam, by się nie przejmował. Prosiłam, by postarał się poukładać sobie wszystko w głowie - relacjonowała w sądzie siostra. Inna, u której nocował opowiadała, że obudził ich płacz i krzyk. Adam mówił przez sen: „Nie zabiłem jej”, „nie zabiłem jej”. Potem znów płakał. Miał twarz wtuloną w poduszkę.
- Był roztrzęsiony. Policjanci mówili mu, że jest odpowiedzialny za zaginięcie Ewy Tylman. Prosił o kontakt z moją koleżanką, która jest prawnikiem. Chciał się poradzić, co robić - zeznał szwagier Adama, który słyszał tamtą rozmowę.
Sędziowie dopytywali, jak Adam zachowuje się po alkoholu.
- Jest wesoły, nigdy nie był agresywny. Trudno mi ocenić, czy miał mocną głowę - stwierdził szwagier. Ale przypominał sobie, że Adamowi zdarzało się po imprezach nie pamiętać, co mówił i robił. Pewnego razu na przykład na jednej z nich miał opowiadać nowo poznanym ludziom, że jest gejem. Następnego dnia tego nie pamiętał.
Na rozprawie poruszano też sprawę jego orientacji seksualnej. Adam deklaruje, że jest gejem, miał chłopaka. Jednak prokuratura twierdzi, że Ewa Tylman wystraszyła się jego zachowania i od tego zaczęła się ich kłótnia.
- Wiem, że w przeszłości miał dziewczynę. A raz byłem świadkiem, jak na imprezie całował się z koleżanką - zeznał szwagier. Jego zdaniem Adam interesował się zarówno kobietami, jak i mężczyznami.
Proces Adama Z. toczył się przed poznańskim sądem okręgowym od stycznia 2017 roku. Trwał 843 dni, przesłuchano 75 świadków. Wśród nich byli członkowie rodzin Ewy Tylman i Adama Z., przyjaciele, znajomi zarówno ofiary, jak oskarżonego. W tym uczestnicy feralnej imprezy, z której relacje przedstawiło 12 osób. Przesłuchano też więźniów, których Adam Z. miał poznać w areszcie, a także jednego ze strażników.
W kwietniu 2019 r. Sąd Okręgowy uznał, że Adam Z. nie zabił Ewy Tylman i uniewinnił go od zarzutu zabójstwa z zamiarem ewentualnym.
W styczniu 2020 r. Sąd Apelacyjny w Poznaniu uchylił wyrok sądu pierwszej instancji i skierował sprawę do ponownego rozpoznania.
- Z pierwszych wyjaśnień Adama Z. wynika wprost, że Ewa przed nim uciekała, potknęła się i wpadła do wody. Adam Z. widząc to, odwrócił się i uciekł jak tchórz. Brak jest podstaw do stwierdzenia, że Adam Z. dopuścił się zabójstwa. Jednak co najmniej powinien odpowiadać za nieudzielenie Ewie Tylman pomocy. Jak odchodził od rzeki, Ewa Tylman żyła, płynęła i on o tym wiedział - tak uzasadniał sąd wyrok uchylający.
W poniedziałek zakończył się drugi proces Adama Z. Prokuratura w mowie końcowej wniosła do sądu o uznanie Adama Z. winnym zarzucanego mu czynu i wymierzenie mu kary 15 lat pozbawienia wolności, a także m.in. zapłaty nawiązki na rzecz Funduszu Pomocy Pokrzywdzonym oraz Pomocy Postpenitencjarnej.
Obrona z kolei wniosła o uniewinnienie oskarżonego – zarówno od zarzutu zabójstwa, jak również od ewentualnej odpowiedzialności z art. 162 kk, czyli nieudzielenia pomocy Ewie Tylman (na taką ewentualną zmianę wskazywał, wydając wyrok, poznański sąd apelacyjny).
Poznański Sąd Okręgowy uznał, że nie ma żadnych dowodów na to, że Adam Z. zaból Ewę Tylman. Uniewinnił oskarżonego. Co warto podkreślić, poznański Sąd Okręgowy był związany wcześniejszym orzeczeniem Sądu Apelacyjnego, który przekazując sprawę do ponownego rozpatrzenia zwrócił uwagę, że nie można brać uwagę zeznań trzech policjantów, którzy w 2015 roku po zatrzymaniu przesłuchali Adama Z. W swojej notatce napisali, że Adam Z. przyznał się do zepchnięcie Ewy do wody, ale taka notatka, nie jest dowodem, nie może zastąpić protokołu przesłuchania, pod którym podejrzany musiałby się podpisać
- Zdaniem prokuratury relacja policjantów była kluczowym dowodem winy oskarżonego, jednak jak wskazał wcześniej Sąd Apelacyjny, tego dowodu nie można brać pod uwagę - podkreślał sędzia Łukasz Kalawski w ustnym uzasadnieniu poniedziałkowego wyroku.
Sąd podzielił ocenę sądu okręgowego i apelacyjnego, że brak jest dowodów, które pozwalałyby na to, by skazać Adama Z. za zabójstwo. Prokuratura przedstawiła jedynie łańcuch poszlak, a to, zdaniem sądu, zbyt mało, by przypisać Adamowi Z. winę za zabójstwo, a także nieudzielenia pomocy. Sąd podkreślił, że nie ma nagrań ani relacji świadków wskazujących na to, że Adam Z. był obecny, gdy Ewa Tylman wpadła do Warty.
Sędzia Łukasz Kalawski odniósł się również do etycznego wątku sprawy, na co zwrócił uwagę sąd apelacyjny. Ewa i Adam byli znajomymi, Adam miał widzieć, jak Ewa wpada do wody, nie pomógł jej jednak, nie wezwał pomocy, ale najzwyczajniej w świecie – odszedł.
- To tragiczne zdarzenie. Po ludzku można mieć pretensje do Adama, że jako przyjaciel zostawił Ewę. Ona została w parku nad rzeką, on go opuścił. Jego zachowanie nie było odpowiedzialne, ale to jeszcze nie oznacza, że popełnił przestępstwo - dodał sędzia.
Pełnomocnik oskarżyciela posiłkowego adwokat Wojciech Wiza, komentując wyrok sądu, zaznaczył, że „trudno zgodzić się z tą interpretacją sądu, że nie ma żadnego bezpośredniego dowodu”.
- Jeżeli byśmy przyjęli taką logikę, to tak naprawdę 99 procent spraw karnych musiałoby się kończyć uniewinnieniem, a ta statystyka jest zupełnie odwrotna - powiedział Wiza. Drugi z pełnomocników adwokat Mariusz Paplaczyk wskazał, że „tak naprawdę najbardziej pokrzywdzonym w tym wszystkim, co jest oczywiste, jest rodzina, która od siedmiu lat nie zna odpowiedzi na pytanie, co się stało z Ewą Tylman”.
- Sąd chce, żebyśmy uwierzyli w to, że Ewa Tylman znalazła się w wodzie w taki sposób, że pokonała kilkadziesiąt metrów od skarpy do wody i tak naprawdę sama tam wskoczyła. Ja nie jestem w stanie takiej wersji przyjąć, z nią się nie godzimy - powiedział.
Wyrok jest nieprawomocny. Pełnomocnicy oskarżyciela posiłkowego już zapowiedzieli złożenie apelacji. Liczy na nią rodzina Ewy Tylman. Jej ojciec
nie krył żalu i rozczarowania. Tym bardziej, że Adam Z. nie pojawił się nie ogłoszeniu wyroku.
- Nie przyjeżdża teraz na sprawy, nie chce patrzeć mi w oczy - i on zna całą sprawę. Nie wiem, co nim kieruje - kolega, przyjaciel, prowadzi moje dziecko na szafot, bo tak mam prawo powiedzieć. Zamiast ją zaprowadzić do domu, to gdzie ją prowadzi? Nikną, po pięciu minutach 20 sekundach on wychodzi zza przystanku, sam. A gdzie jest moja córka? Po ośmiu miesiącach się okazuje, że jest w wodzie. Co my mamy zrobić? Po sześciu latach? Nie ma dziecka. Przyjeżdżamy tutaj z nadzieją, że się dowiemy prawdy - a zawiodłem się, ogromnie się zawiodłem - dodał Andrzej Tylman.
Mężczyzna przyznał również, że ma ogromny żal do organów ścigania, gdyż „mając na tapecie oskarżonego Adama Z., którego widać na kamerach, kiedy prowadził moją córkę, nie zatrzymuje się go od razu, tylko po tygodniu”.
- To jest ogromny błąd. To ja, laik, jako nieznający prawa, mogę to powiedzieć - zaznaczył.
Czy dowiemy się kiedyś, co wydarzyło się 23 listopada 2015 roku nad brzegiem Warty? Andrzej Tylman ma rację: w tej historii wciąż wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi.

Dorota Kowalska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.