Łukasz Cieśla

Rząd Morawieckiego opowiadał brednie. A Zbigniew Ziobro, gdyby nie był miękiszonem, powinien podać się do dymisji - komentuje Leszek Miller

Zdaniem byłego premiera Leszka Millera, rząd PiS opoiwadał brednie w sprawie wetowania budżetu UE i niepotrzebnie wspierał premiera Węgier w jego gierkach Fot. Waldemar Wylegalski Zdaniem byłego premiera Leszka Millera, rząd PiS opoiwadał brednie w sprawie wetowania budżetu UE i niepotrzebnie wspierał premiera Węgier w jego gierkach z Brukselą. - Premier Orban ma zasłużoną sławę polityka, który stworzył korupcyjny reżim. Na Węgrzech pieniądze z UE są przechwytywane przez oligarchiczne rodziny. Nie dziwi, że Unia chce się przed tym bronić. Niepotrzebnie premier Morawiecki się do tego podłączył. Zrobił to z powodów ideologicznych.
Łukasz Cieśla

Rozmowa z byłym premierem Leszkiem Millerem, obecnie europosłem z Wielkopolski z listy Koalicji Obywatelskiej. - Polski rząd politycznie nic nie zyskał grożąc wetem w sprawie unijnego budżetu. Inne kraje członkowskie dziwiły się naszej postawie. Reputacja rządu jest więc tragiczna, bo po raz kolejny wykazał się brakiem odpowiedzialności. Premier Morawiecki stosuje teraz propagandowe sztuczki, żeby uspokoić swoich wyborców i Zbigniewa Ziobrę. A Ziobro ma rację o tyle, że premier jego rządu nic politycznie nie zyskał - komentuje Leszek Miller w rozmowie z "Głosem Wielkopolskim".

Co oznacza dla nas przyjęcie unijnego budżetu?
Leszek Miller:
To bardzo dobra wiadomość. Nigdy w historii UE nie zamierzano zgromadzić tak dużych pieniędzy, chodzi o prawie 2 biliony euro. Polska może z tego dostać jakieś 140 miliardów euro. Jak zostanie to podzielone, zależy od polskiego rządu i negocjacji z Komisją Europejską, która stawia pewne priorytety. Dotyczą na przykład inwestycji chroniących klimat, małych i średnich przedsiębiorstw, edukacji czy nowych programów ochrony zdrowia i przeciwdziałania pandemii.

Opozycyjni politycy z Wielkopolski niedawno wyliczali, które inwestycje nie zostaną zrealizowane, jeśli nasz rząd zawetuje budżet. Czyli jednak wiadomo było, co nie zostanie zrealizowane.
Gdyby premier Morawiecki zawetował budżet, w przyszłym roku obowiązywałoby prowizorium budżetowe UE. Dokończone mogłyby być tylko już zaczęte inwestycje. Przy prowizorium nie można byłoby realizować żadnych nowych inwestycji. W tym sensie jest to racja, że wiele ambitnych planów, na przykład poprawa infrastruktury, pozostałoby na papierze. Program Erasmus też nie byłby realizowany, co byłoby fatalną informacją dla wielu młodych Polaków. Te groźby minęły, bo przecież budżet został przyjęty.

Czytaj też: Senatorowie KO z Wielkopolski grozili PiS więzieniem, gdyby rząd zawetował budżet unijny oraz Fundusz Odbudowy po pandemii koronawirusa

Argumenty Zjednoczonej Prawicy o konieczności weta były takie, że wiązanie budżetu z zasadą praworządności to zamach na suwerenność Polski. Jak Pan to skomentuje?
Użyję mocnych słów: to są brednie. Od dłuższego czasu w UE obowiązuje ta zasada. Ona jest wpisana do różnych traktatów. Unia, jej kontrolne instytucje, nie raz już interweniowały, gdy miały informacje, że środki unijne są wydawane w niewłaściwy sposób. Słynie z tego przede wszystkim rząd węgierski i te nowe restrykcje, które w Warszawie wzbudziły takie emocje, były zaadresowane przede wszystkim do Budapesztu. Premier Orban ma zasłużoną sławę polityka, który stworzył korupcyjny reżim. Na Węgrzech pieniądze z UE są przechwytywane przez oligarchiczne rodziny. Nie dziwi, że Unia chce się przed tym bronić. Niepotrzebnie premier Morawiecki się do tego podłączył. Zrobił to z powodów ideologicznych.

"Staliśmy się narzędziem w rękach Orbana" - zobacz film

Groźba polskiego weta była kalkulacją polityczna, teatrem przed wyborcami Zjednoczonej Prawicy?
I kalkulacją, i teatrem. Rozporządzenie nie zostało zmienione ani o przecinek i wejdzie od 1 stycznia od 2021 roku. Premier tłumaczy teraz, że już nie boi się rozporządzenia, bo przez Radę Europejską zostały przyjęte konkluzje. A w nich, mówi premier, wytyczne interpretacyjne do rozporządzenie. Jednak te konkluzje, o czym już premier nie wspomina, nie mają żadnej mocy prawnej.

Mieliśmy więc burzę w szklance wody?
W przypadku Polski, która nie ma opinii, że marnotrawi fundusze unijne, w dużej mierze tak. Z kolei z punktu widzenia Orbana nie, bo on bał się zablokowania pieniędzy dla Węgier. Premier Orban skorzysta na obecnych regulacjach w tym sensie, że rozporządzenie wejdzie w życie co prawda już w styczniu, ale zacznie być używane dopiero po orzeczeniu Trybunału Sprawiedliwości UE. Trybunał ma stwierdzić zgodność rozporządzenia z traktatami, ale ile to zajmie czasu? Niektórzy mówią, że może nawet dwa lata. Czyli tak długo rozporządzenie o praworządności nie będzie stosowane w praktyce. A premier Orban ma za dwa lata wybory i jemu zależało, by nikt go nie niepokoił przez ten czas w kontekście wydawania pieniędzy unijnych.

Skoro Orban jest potencjalnym wygranym, co wygrała Polska?
Brak weta oznacza, że dostaniemy olbrzymie pieniądze, podobnie jak inni członkowie UE. Jednak samo zwalczanie przez Polskę zasady „pieniądze za praworządność” nie skończyło się niczym dobrym. Obecne opowieści premiera Morawieckiego oznaczają brak kompetencji albo chęć czarowania opinii publicznej. Jeżeli on twierdzi, że konkluzje Rady Europejskiej stanowią prawo i są ważniejsze od samego rozporządzenia, to mówi nieprawdę. Politycznie rząd polski nic nie zyskał, za to ma zszarganą reputację. Kolejne rankingi praworządności wypadają dla nas fatalnie. Było też duże napięcie w UE ws. weta. Wszyscy czekali, w tym państwa śródziemnomorskie bardzo doświadczone przez pandemię. Pytano nas, co nam przeszkadza praworządność? Dwadzieścia pięć państw nie czuło zagrożenia, a dwa czuły? Na pewno jest poczucie ulgi w UE. Jednak będzie pamiętane, że polski rząd chciał zablokować transfery pieniędzy i po raz kolejny pokazał brak odpowiedzialności. Morawiecki robi teraz sztuczki propagandowe po to, żeby uspokoić swoich wyborców i pewnie Zbigniewa Ziobrę, ale on się nie daje. I Ziobro ma o tyle rację, że te konkluzje nie mają żadnej mocy prawnej.

Przyszłość koalicji jest zagrożona, czy słowa Zbigniewa Ziobry to kolejny teatr w rządzie?
Gdyby Zbigniew Ziobro nie był „miękiszonem” i chciał być konsekwentny, po słowach „weto albo śmierć”, „będziemy państwem skolonizowanym przez Niemcy”, powinien dzisiaj podać się do dymisji i wycofać wszystkich swoich ministrów. Ale Ziobro nie jest sam, ma swoich ludzi, oni swoje rodziny. Są ulokowani na rożnych państwowych posadach. Jego odejście to konsekwencje dla innych osób. Sądzę więc, że przyjmie ruchy węża: że nie to miał na myśli, że w poczuciu odpowiedzialności musi zostać w rządzie. No chyba że Kaczyński i Morawiecki zmuszą go do dymisji. Wtedy musieliby mieć na przykład PSL lub innych posłów, by zachować większość w Sejmie.

-------------------------
Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?

Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus

Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.

Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.

Pozostało jeszcze 0% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Łukasz Cieśla

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.