Koronawirus na świecie. Polka z Rzymu prosi: „Polacy, uczcie się na błędach Włochów"

Czytaj dalej
Fot. East News
Sławomir Skomra

Koronawirus na świecie. Polka z Rzymu prosi: „Polacy, uczcie się na błędach Włochów"

Sławomir Skomra

We Włoszech wojsko na ulicach. Wielka Brytania zamyka szkoły. W Katalonii do sklepu wpuszcza się tylko po trzy osoby. I wszędzie ludzie wykupują papier toaletowy. Sprawdziliśmy, jak za granicą wygląda walka z „koroną”.

Skontaktowaliśmy się z kilkoma Polakami, którzy na stałe lub czasowo mieszkają za granicą. Opowiedzieli nam jak tam wygląda walka z koronawirusem i jak dziś żyje się we Włoszech, Francji, Niemczech czy USA.

Francja. Prezydent mówi o wojnie

Pani Joanna mieszka pod Wersalem, jakieś 30 km od Paryża. Jak mówi, wszystkie szkoły w kraju są pozamykane. - Podobnie sklepy, mogą być otwarte tylko te z żywnością. No i apteki. Restauracje i bary również zostały zmuszone do zawieszenia działalności. Ci, którzy mogą, pracują z domu – relacjonuje i dodaje, że wytyczne rządu są jasne: wszyscy mają zostać w domach. - Na razie mówi się o dwóch tygodniach.

Jeśli już musimy wyjść, trzeba wypełnić specjalny dokument. Zaświadczenie jest dostępne w internecie. Należy je wydrukować, wpisać datę, nazwisko i wybrać powód wyjścia spośród pięć możliwych, jak m.in. praca, lekarz, zakupy. W razie kontroli trzeba pokazać policji albo żandarmerii. Za brak grozi kara – 135 euro.

Tylko w środę policja wystawiła 4095 mandatów – opowiada Joanna.

Sytuacja jest trudna, bo brakuje maseczek ochronnych i żeli dezynfekcyjnych. Szpitale zaczynają pękać w szwach. Ale pani Joanna mówi też o pozytywach: Grupa LVMH produkuje w fabrykach Dior i Givenchy żel antybakteryjny, który bezpłatnie przekazują szpitalom. Mieszkańcy Paryża proponują bezpłatne noclegi w mieście dla pracowników tamtejszych szpitali, którzy na co dzień dojeżdżają do pracy. Dzieci lekarzy, pielęgniarek i innych przedstawicieli służby zdrowia mają zapewnioną opiekę – wylicza kobieta.

Do niektórych Francuzów nie dotarło jeszcze co się dzieje i jak poważna jest sytuacja. Inni reagują z przesadą, wykupując niemal wszystko ze sklepów.

- Wielu ludzi nie może też zrozumieć, dlaczego postanowiono przeprowadzić wybory samorządowe w ostatnią niedzielę, narażając ludzi na dodatkowe ryzyko.

Zwłaszcza, że druga tura została odwołana – relacjonuje Polka.

Pani Vanessa z Paryża ocenia, że Francuzi za nic mają sobie zakazy. - Cały czas trwają protesty uliczne. Wśród moich znajomych są głosy, że życie powinno toczyć się normalnie. Kiedy prezydent Francji mówił w telewizji o sytuacji, to mówił o toczonej wojnie. Zmroziło mnie to, ale w końcu zrozumiałam, że Francuzów trzeba jakoś przestraszyć, żeby zaczęli działać rozsądnie – opowiada.

Sama nadal pracuje w biurze „kojarzącym ze sobą biznes”. Ale ma możliwość pracy w domu. - Często korzystam. Zdarza się, że do pracy przychodzę tylko rano, na dwie godziny i wracam do domu. Jeśli chodzi o sklepy, to zależy to od dzielnicy Paryża. Są takie, gdzie pozamykane są niemal wszystkie, ale są i sklepy, w których niczego nie brakuje, a ich właściciele niczego się nie boją – dodaje.

Niemcy. Bywa różnie

Tutaj sytuacja zmienia się z dnia na dzień, a co więcej - jak mówią nasi rozmówcy - każdy z landów w zwalczaniu kornawirusa działa na własną rękę. Na przykład do niedawna w Bawarii niemal wszystkim dopisywały humory. Jeszcze w miniony weekend sporo osób było w parkach, ogródkach piwnych i kawiarniach, które jednak dzisiaj są już zamknięte. Restauracje czynne tylko do godziny 15. Wiele osób przeszło na pracę w domach, siedzą w zamknięciu, nie kontaktują się ze sobą.

- A papieru toaletowego już nie ma od zeszłej soboty - mówi Magda, 30-letnia lublinianka mieszkająca w Monachium.

Pan Jarosław z kolei przebywa w okolicach Magdeburga. Kilka dni temu raportował nam: - W Niemczech w niektórych miejscach, czyli zakładach, fabrykach, nic się nie robi, aby uchronić pracowników i klientów. Są tylko kartki na drzwiach, żeby się nie witać przez podanie ręki i tyle. Nie ma środków do dezynfekcji rąk – mówił skrótowo.

W Berlinie, z tego co słyszmy, jest nerwówka i wielkie oczekiwanie na rozwój sytuacji: - Bardzo dobry pomysł to testowanie każdego. Każdy może zostać szybko przebadany na obecność „korony”. Mam znajomego Brytyjczyka, który w ten sposób trafił do szpitala na szybkie leczenie. Po prostu test wykazał zagrożenie i niemal od razu się nim zajęto. Inny kolega skarżył się na przeziębienie, potem na duszności i od miesiąca jest w szpitalu – mówi Patryk na stażu w jednej z niemieckich firm: - Generalnie Berlin się uspokoił. Jest mniejszy ruch na ulicach, kawiarnie pozamykane. Widzę też, że Niemcy dobrze oceniają działania swojego rządu. Nie zgłaszają jakichś pretensji – dodaje.

Włochy jako ostrzeżenie

Pochodząca z Opola Lubelskiego pani Iwona mieszka w Rzymie. W mailu sprzed kilku dni opisuje sytuację i ostrzega: - Zwracam się do wszystkich mieszkańców województwa lubelskiego i ogólnie Polski. Czytam rożne artykuły o koronawirusie w Polsce. Koronawirus to nie grypa! Koronawirus to coś więcej niż grypa – alarmuje.

Kobieta radzi, żeby nie popełniać błędu Włochów i zamykać szkoły, przedszkola, centra kultury.

- Dwa tygodnie temu we Włoszech wiele osób żartowało, śmiało się jak któryś z lekarzy próbował tłumaczyć, co może się stać. A jednak stało się

- opisuje i dodaje: - Jestem po przeszczepie i leczę się w Szpitalu Spallanzani w Rzymie, sławnym szpitalu, który jako pierwszy przyjął dwóch turystów chińskich z koronawirusem. Byłam w ubiegłą sobotę na badaniach i widziałam co się tam dzieje poza oddziałami infekcyjnymi.

Włochy są dziś czerwoną strefą, w której władze starają się walczyć z ”koroną”, ale nie jest to łatwe. - Jestem w najbardziej zagrożonym regionie, ok. 25 km od Bergamo, gdzie jest największe ognisko wirusa. W dodatku jestem w grupie ryzyka – przyznaje pani Barbara i opowiada: - Zaczęło się od pięciu osób i liczba chorych momentalnie rosła. W tym momencie w całym kraju umiera nawet 250 osób w ciągu doby. Jak tylko w Calolziocorte wykryto wirusa, władze momentalnie zamknęły miasto, a wszyscy mieszkańcy mieli za darmo pobierane wymazy.

Przyzwyczajeni do swobody Włosi nie wiedzą, jak przestawić się na nowy tryb życia, na ulicach jest wojsko i nie można wyjść z domu. - Aby wyjść do pracy lub po zakupy potrzebne są specjalne przepustki, osoby mają sprawdzane dokumenty. Będę dumna z Polski, jeśli zrobi to samo. Nie chciałabym, żeby to doszło do Polski w takim stopniu co u nas. Władze i lekarze bazują na doświadczeniach chińskich. Jedyny błąd jaki Włochy popełniły, to brak rygoru wobec młodych – ocenia pani Barbara.

Włosi jakoś próbują sobie radzić w tak prozaicznych sprawach jak zakupy. Osobom starszym dowożone jest jedzenie. Innym pomagają sąsiedzi, albo dostarczają sklepy. Płatność tylko przez internet albo kartą. - Staram się z mężem raz na tydzień wyjść do sklepu po zakupy, tylko w obrębie miasta. Mamy wydrukowane pozwolenie. W sklepie odległość od kasy to 1,5 m. Trzeba mieć rękawiczki jednorazowe i maseczkę. Pracownicy wpuszczają po kilka osób, sami są również zabezpieczeni – dodaje kobieta.

Inna Polka mieszkająca w tej okolicy chciała wrócić do ojczyzny, ale wszystkie samoloty zostały uziemione. - W aptekach, bankach są specjalne przezroczyste ekrany ochronne. Wchodzi się pojedynczo do okienka. Na bieżąco przeprowadzana jest dezynfekcja poręczy, blatów. Również w pociągach i autobusach specjalna ekipa w stroju ochronnym pryska siedzenia i poręcze substancją dezynfekującą. Sąsiedzi integrują się przez wspólne śpiewanie na balkonach lub odmawiają wspólnie różaniec – opisuje rzeczywistość.

Pozostało jeszcze 42% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Sławomir Skomra

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.