Kochanie, bo ty anioła jesteś [rozmowa]

Czytaj dalej
Fot. Dariusz Bloch
Roman Laudański

Kochanie, bo ty anioła jesteś [rozmowa]

Roman Laudański

Rozmowa z Małgorzatą Kalicińską i Vladem Millerem, autorami książki "Dom w Ulsan czyli nasze rozlewisko".

- Czy aby trochę nie jesteście przepraszam za porównanie "spóźnionymi kochankami"?
Małgorzata Kalicińska: Zdecydowanie tak, i mam nadzieję, że jeszcze z wszystkim w życiu zdążymy.
Vlad Miller: Wszystko przychodzi we właściwym czasie.
"Spóźnieni kochankowie" z powieści Whartona wpadli na siebie przypadkiem...
VM: Zupełnie jak my, tylko w naszym przypadku miejscem spotkania był internet.

- To był portal randkowy, czat?
MK: Koleżanka z Krakowa założyła w sieci portal dla pięknoduchów. Poprosiła o pomoc. Podczas wymiany zdań użyłam angielskiego słowa, a "Pan Inżynier" jak czule mawiam o mężu, a wtedy jeszcze nieznajomym wytknął mi drobną pomyłkę. No to ja strzeliłam małego "foszka", a on się nie obraził (!). Nawet mnie nie "sfuczał", tylko miło i serdecznie się odezwał. Coś takiego w dzisiejszych czasach i na dodatek w internecie!? Taka reakcja zwaliła mnie z nóg!

- W tym czasie pan inżynier pracował w Korei Południowej?
VM: W największej stoczni na świecie znajdującej się w koreańskim Ulsan.

- Proszę wybaczyć dygresję, ale jeśli polscy inżynierowie pracują w Korei, to kto ma stawiać na nogi polskie stocznie?
VM: Po 1989 roku polski przemysł stoczniowy został zniszczony przez związki zawodowe i polityków. Niestety. Przynajmniej stocznia, w której pracowałem w Polsce. Podkreślam to moje subiektywne, prywatne i pewnie niepopularne zdanie. "Moją" stocznię rozwalił związek zawodowy. Wiadomo, który. Natomiast w dzisiejszej Korei jest inaczej, tam związki zawodowe współpracują z pracodawcą, a nie zwalczają go. Były słynne strajki w firmie Daewoo, które doprowadziły do tego, że firma podupadła, ale to wyjątek. Tam związki zawodowe spotykają się z pracodawcą, ażeby ustalić np. termin dni wolnych w czasie Lunar New Year czy Święta Chusok. Czasem nawet odbywa się strajk: w stoczni Samsunga w porze lunchu zebrali się związkowcy z transparentami. Przeszli się przez teren zakładu pokrzykując jakieś hasła, a po zakończeniu przerwy obiadowej wrócili do pracy.

- Pani Małgorzato, przepraszam, ale wciągnął mnie ten wątek. Co się działo z panią w tym momencie?
MK: Byłam bankrutką, upadł nasz pensjonat na Mazurach. Właściwie byłam już także osobą wolną, w separacji z pierwszym mężem. Jeszcze niósł mnie sukces książki "Dom nad rozlewiskiem", czułam się mocna i zrealizowana.
Wtedy, w największym parku świata, jak nazywam internet, spotkałam pana inżyniera.

- Nie było obaw, bo ten "największy park świata" niesie ze sobą różne, nie tylko dobre treści i znajomości?
VM: Kiedy wymieni się tysiąc listów z człowiekiem, to można go poznać, czy nie? Czy w tysiącu listów można udawać kogoś innego?! Nie można!
MK: Jesteśmy dorośli, a to nie był romans. To była mailowa rozmowa o życiu, ponieważ ani ja, ani on nie byliśmy nastawieni romansowo. Włodek poprosił mnie o możliwość rozmowy, bo w samotności było mu nudno i ciężko. Pisaliśmy maile o książkach, filmach, dzieciństwie, o naszych dzieciach i problemach z nimi związanych. O tym, co dzieje się w Warszawie i dlaczego tak bardzo chciałabym mieszkać na wsi. Pytałam, jak mu się żyje w Korei, jakie tam są obyczaje. Podczas wymiany listów nie było między nami mięty nie mieliśmy po co udawać. Wcześniej czy później wyłapalibyśmy fałszywą nutę między nami.
VM: Bo to nie były esemesy, tylko długie listy.

- Byliście siebie ciekawi?
MK: Oczywiście! Jestem człowiekiem słowa. Zawsze lubiłam pisać listy. Od tego zaczęło się moje pisanie. Moja córka mieszka w Australii. Wymieniamy między sobą maile, a nie czatujemy. Podobnie było z panem inżynierem. Pisałam do niego maila, a on był wtedy w pracy, bo między Polską a Koreą jest osiem godzin różnicy. Wracał z pracy, otwierał moją wiadomość, robił herbatę, zastanawiał się, co mi odpisać i odpisywał.
VM: Jeśli mogę się trochę bardziej otworzyć, to była to dla mnie swoista psychoterapia. Mój poprzedni związek się rozpadał. Był kiedyś film: "O czym myślą kobiety?" z Melem Gibsonem i Helen Hunt. Wymiana listów z Małgosią była próbą odpowiedzi na to pytanie. Co jest normalne w związku, a co nie? Jakie zachowania tolerujemy, a jakie już nie? Małgosia zrobiła mi psychoterapię.

- Nie miał pan obaw, bo to przecież znajomość ze znaną pisarką?
VM: Dla mnie z mądrą i fajną kobietą. Jak wspomnieliśmy oboje nie byliśmy "na polowaniu". Uważam, że drugiej osobie można wykrzyczeć lub powiedzieć najróżniejsze rzeczy, nawet przykre (w pewnych granicach oczywiście), ale już nie w formie pisemnej. Pisanie trwa dłużej, wymaga namysłu, tonuje emocje. A na koniec trzeba dokonać aktu kliknięcia myszką: "wyślij". W tym jest czas na refleksję. W korespondencji nie tolerujemy chamstwa, grubiaństwa, obelg. W słowie pisanym potrafimy ocenić, na ile ktoś jest szczery, czy napisał prawdę. Wiele faktów o sobie można zweryfikować. Oboje jesteśmy oczytani, dlatego każde z nas mogło zweryfikować słowo pisane. Sama treść listu bardzo dużo mówi o człowieku. Albo ktoś potrafi się wysłowić na piśmie, albo nie.

- Pani Małgorzato, po drugiej stronie sieci siedział coraz mniej obcy, dzięki tysiącowi maili, mężczyzna. Od razu zaiskrzyło między wami?
MK: Przede wszystkim ujęło mnie to, że pan inżynier jest spokojnym mężczyzną, inteligentnym, z poczuciem humoru. Świetnym rozmówcą. A między nami jest cała masa wspólnych płaszczyzn i tematów. Potrafiliśmy rozmawiać nawet wtedy, kiedy mieliśmy różne zdania. Rozmowa ciągnęła się i nie miała jak się urwać. Ciągle i ciągle było coś ciekawego do powiedzenia (napisania). Dojrzałe kobiety w kwestii interesujących mężczyzn podkreślają ich inteligencję! Dziś, oprócz starej, analogowej miłości, najważniejszy jest między nami szacunek, o czym bardzo mało młodych par pamięta. A to jest absolutna podstawa związku. Jeśli nie szanujemy się nawzajem umarł w butach. Nie będzie dobrze. Wcześniej czy później taki związek się rozpadnie. W listach od niego był szacunek. To mnie ujęło.

- Jak na maile przystało, któreś z państwa zaczęło pierwsze załączać emotikonowe "buziaczki"?
VM: Gdybym dostał "buziaczki", to natychmiast skończyłbym taką korespondencję! To zupełne nie ten poziom.

- Tylko szukam momentu, kiedy pojawiły się te motyle w brzuchu.
VM: "Motyle" pojawiły się dopiero wtedy, kiedy spotkaliśmy się w kraju.
MK: A jednak sprawdzony, stary real. Wirtualna rzeczywistość to nie wszystko.

- Ile trwała wasza korespondencja?
VM: Chyba z pół roku?
MK: Ponad pół roku.
VM: Przyjechałem na urlop do kraju. Małgosia miała spotkanie autorskie w Poznaniu. Pojawiłem się z książkami po autograf.
MK: Po to, by przekonać się na własne oczy, jaka jest ta kobieta. Wiedziałam, że pan inżynier przyjdzie. Zastanawiałam się tylko, co to będzie po spotkaniu?! Liczyłam się z tym, że pójdziemy na kawę, zaczniemy rozmowę i może nastąpić niezręczna cisza. Rozczarowanie. Przecież tak było z Honoriuszem Balzakiem i panią Eweliną Hańską, która była wielbicielką twórczości Balzaka. Wirtualnego Balzaka. Co prawda utrzymali dalszy romans, ale pierwsze spotkanie było druzgocące, i to dla niego, bo okazał się mężczyzną brzydkim, niechlujnym. Pomyślałam: a jeśli my też się sobą rozczarujemy?
I siedzimy tu dziś przed panem.

- Razem od ośmiu lat. A pierwszy wyjazd do Korei Południowej?
VM: Nastąpił po roku znajomości.
MK: Po pierwszych, wspólnych wakacjach w Polsce, pan inżynier wrócił do Korei, a ja zostałam w kraju. Nadal pisaliśmy do siebie, ale to już była korespondencja dwojga zakochanych w sobie ludzi. I to jeszcze nie była żadna "kropka nad i". Nasz związek się pięknie rozwijał. Kiedy przyleciałam do Korei, to czekał na mnie ktoś, kto za mną tęsknił i za kim tęskniłam. A to jest probierz uczucia. Jeśli za kimś nie tęsknisz, to znaczy, że go nie kochasz. Koniec, kropka.

- Co jest nie tak z dzisiejszymi czasami, że tak trudno o związek? Młodzi tęsknią za związkami, które później szybko się rozsypują. Coraz więcej też singli, którzy marzą o rodzinie.
MK: Może to jest komercjalizacja miłości? Może nasze oczekiwania w związku z miłością są takie same, jak z towarami w sklepie pójdę i wybiorę sobie najlepszy, a jak się znudzi to go wyrzucę? W miłości tak nie ma. Miłość jest współodczuwaniem, współmyśleniem, szacunkiem podkreślę to po raz drugi. Dostaję od męża tyle szacunku, że niejeden związek byłby szczęśliwy, gdyby miał tylko połowę tego, co my mamy. To działa w obie strony. Jest kogo szanować. Mam przy sobie mężczyznę, mądrego, opiekuńczego. Moje koleżanki mówią: no, nie przecież w ogóle nie ma takich facetów! Jak to nie ma?! Przecież siedzi tu koło mnie.
VM: Dla mnie liczą się czyny, a nie słowa. A ponieważ czyny pokrywają się ze słowami wszystko jest w porządku. Jeśli mówimy o współczesnych związkach, to według mnie brakuje w nich namysłu. Być może wynika to z ogólnych uwarunkowań społecznych. Przecież tak dzieje się nie tylko w Polsce. Może ludzie nie potrafią odnajdywać w drugim człowieku tego, co łączy? Żenią się, a później okazuje się, iż kompletnie do siebie nie przystają. W naszym przypadku wspólnota poglądów jest podstawą dla najróżniejszych dziedzin życia. Od drobiazgów po najważniejsze sprawy. Obie strony muszą też okazywać sobie wyrozumiałość, zrozumienie dla partnera, a nie tylko stawiać partnerowi kolejne wymagania. A gotowość do ustępstw?

- To które z was częściej ustępuje?
MK: Pan inżynier.
VM: Małgosia powie, że ona, a ja że ja.
MK: (z uśmiechem) Nie, nie, wskazałam ciebie.
VM: (westchnienie) Kochanie, bo ty anioła jesteś.

- Jednak jeśli pan inżynier ma chęć na długi spacer, a pani Małgorzata poleżałaby na otomanie z książką, to...?
VM: To Małgosia leży i czyta, a ja idę na spacer.
MK: Moim zdaniem bardziej skłonny do kompromisu jest pan inżynier. Jednak działamy razem. Czasami nie miałam ochoty na piesze wycieczki, ale w oku pana inżyniera widziałam wielki błysk i wtedy myślałam: a co ci szkodzi Małgośka, rusz się z kanapy! Najwyżej stracisz trochę kalorii. W przyszłą niedzielę zrobimy coś innego.

- Szanujecie swoje pasje? Jeśli jedno ma ochotę np. na koncert, a drugie niekoniecznie...
VM: Mamy tyle wspólnych pasji, tyle rzeczy sprawia nam przyjemność, że nie ma powodów do konfliktu.
MK: Jeśli pan inżynier ma ochotę jechać "na ptaszki", czyli fotografować ptaki leżąc przez wiele godzin w ukryciu, a mnie to nie kręci, zostaję w domu.
VM: Albo (wtrąca z uśmiechem i z przekąsem) występuję w programie "Top chef. Gwiazdy od kuchni", gdzie ja się nie pcham...
MK: Mamy szacunek do własnych zainteresowań. Dajemy sobie duży margines wolności. Ty i ja mamy prawo do swojej wolności.
VM: Dlatego nie staramy się narzucać drugiej stronie swoich upodobań.
MK: Zmuszania nie ma. A gdzież nie zdarzają się drobne tarcia? Nie mamy cichych dni.

- Absolutnie żadnych? Życie bez awantur?
MK: Zdarzają się spięcia.
VM: Nazwijmy je ożywionymi dyskusjami. Ważne: bez poniżających partnera uwag!
MK: Nawet ostrymi różnicami zdań. Bywa, że mocno zaiskrzy, ale ustaliliśmy jedną, ważną rzecz i śmiało proponuję ją zaszczepić młodym małżeństwom: północ likwiduje kłótnię. Rano wstajemy uśmiechając się i odzywając do siebie. Razem jemy śniadanie, rozmawiamy, nie tylko o pogodzie. Przeciąganie cichych dni jest idiotyzmem. Nie wiemy, ile jeszcze mamy przed sobą czasu, a bardzo fajnie jest nam ze sobą. Dlatego każdy dzień z moim mężem przeżuwam powoli i ze smakiem jak ostatnią landrynkę z pudełka. Niech ona wystarczy mi na jak najdłużej. I niech ciągle smakuje. Mamy siwe skronie, różnie w życiu bywa. Po co tracić czas na wyrzekanie: bo ty nigdy, a ty zawsze? Pierdoły.

- Kto o kogo jest zazdrosny?
MK: Kiedy kobiety zawieszają wzrok na moim mężu a jest na kim, bo to uroczy i przystojny starszy pan to ja się tylko z tego cieszę. Odczuwam dumę, że taki "egzemplarz" mi się trafił. I po cichu uśmiecham się: bo mój ci on jest!
VM: Jeśli nie ma powodów do zazdrości, to po co ją okazywać? A jak się pojawi powód, to już "po ptakach" wszystko się skończyło. Kiedy ktoś zawodzi czyjeś zaufanie, to już koniec.
MK Prawda. Czym jest wasza książka? Ani to przewodnik, ani książka kucharska...
MK: ...ani romans. To jest książka podróżnicza. Korea Południowa naszym okiem. To opowieść: jak nam było w Korei i co chcielibyśmy przekazać o tym kraju. No, nie nazywamy się Kapuścińscy, dlatego nie jest to też reportaż. To jest taka większa pocztówka, pokaz slajdów z naszymi refleksjami.
VM: Jak mówi znane przysłowie, każdy obraz jest więcej wart niż tysiąc słów, stąd tyle zdjęć w książce. W Polsce naprawdę nie ma drugiej takiej książki pokazującej Koreę Południową. Dlatego warto było ją napisać, choć przyznajemy się do tego, że jest ona trochę powierzchowna. Przez lata pracowałem w Korei, ale nie myślałem wtedy o tym, że napiszę książkę o tym kraju. Wykorzystałem w książce korespondencję, refleksje, które towarzyszą każdemu w obcym kraju. Moglibyśmy napisać jeszcze trzy takie książki, bo materiału w pamięci mamy dosyć, tylko wydawnictwo określiło objętość musieliśmy się tego trzymać. W Polsce do tej pory znaleźliśmy dwie książki o Korei. Jedna opowiada m.in. o związkach par polsko-koreańskich. Dla mnie jest ciekawa dlatego, że opisuje te sfery życia, do których ja nie miałem dostępu nawet nie próbowałem szukać bliższych związków z Koreankami.

- Koleżanki z pracy nie próbowały pana podrywać?
VM: - W pracy?! Wykluczone! Niedopuszczalne i nie do wyobrażenia.
MK: Oj, pewnie Cię podrywały ale odbioru nie było. Zbyt różne kultury, a i Ty niepodatny.
VM: Przede wszystkim nim związek zaczął mi się rozpadać byłem wiernym mężem. Naprawdę. A ponadto: zostałem ostrzeżony. Brzmi to jak anegdota ale jest prawdą. Otóż w firmie, która wysłała mnie tam do pracy, przed wyjazdem wręczono mi instrukcję dotyczącą różnic kulturowych: jak się zachowywać oraz czego nie wolno robić w Korei. M.in. nie należy angażować się w związki nieformalne z Koreankami, ponieważ taka osoba traci twarz. I ma prawo domagać się odszkodowania od cudzoziemca. A sądy koreańskie bardzo chętnie je przyznają, i to w dużych kwotach. Podobno był przypadek, że cudzoziemca zawrócono z lotniska, ponieważ Koreanka oskarżyła go o to, że obiecał się z nią ożenić, a chciał wyjechać. Nie wiem, jak skończyła się ta historia.

- Gdyby taki zwyczaj przeszczepić do Polski
MK: Gdyby tak panowie w Polsce uczciwie płacili alimenty? To już byłoby milowym krokiem.
VM: Sami chętnie przenieślibyśmy do Polski wiele koreańskich zwyczajów, np. uprzejmość, uśmiech, powitalny ukłon. Od niego plecy nie bolą, a bardzo poprawia atmosferę. I jeszcze jedno, tam żadne ściany budynków nie są pomazane przez graficiarzy. Nigdzie. Jest też kultura na stadionach, a reszta w książce!

- Czy zawsze i wszędzie warto szukać rozlewiska?
MK: Odpowiem cytatem z pana inżyniera. Kiedy rozmawialiśmy o tym, gdzie zamieszkamy po Korei, on powiedział pięknie: kochanie moje, nieważne gdzie, ważne z kim.

Spotkanie odbyło się w filii nr 3 Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Bydgoszczy w ramach Dyskusyjnych Klubów Książki.

Roman Laudański

Nieustającą radością w pracy dziennikarskiej są spotkania z drugim człowiekiem i ciekawość świata, za którym coraz trudniej nam nadążyć. A o interesujących i intrygujących sprawach opowiadają mieszkańcy najmniejszych wsi i największych miast - słowem Czytelnicy "Gazety Pomorskiej"

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.