Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski: Kresowian zabito dwukrotnie

Czytaj dalej
Fot. Piotr Krzyżanowski
Ireneusz Dańko

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski: Kresowian zabito dwukrotnie

Ireneusz Dańko

Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski obejrzał „Wołyń” już czterokrotnie. Ma nadzieję, że na film pójdą młodzi Polacy, a także Ukraińcy, których milion studiuje i pracuje u nas.

Wojciech Smarzowski mówi, że chciałby, aby jego film „Wołyń” służył pojednaniu polsko-ukraińskiemu. Sądząc po pierwszych reakcjach Ukraińców, może być odwrotnie.
Ten film nawet jeśli boli, powinien powstać. Nie można pojednania budować na kłamstwie i gloryfikacji zbrodniarzy. Jest okrutny, pełen dramatycznych scen, ale po 27 latach przemilczeń w III RP, przywraca pamięć o ofiarach ludobójstwa na Kresach Wschodnich. Liczę, że teraz wielu Polaków sięgnie po książki, aby bliżej poznać nie tylko dzieje tamtych tragicznych wydarzeń, ale także wielobarwną kulturę wołyńskiej ziemi, którą zamordowano podczas II wojny światowej.

Reżyser na motto swego dzieła wybrał cytat z zapisków Jana Zaleskiego, nieżyjącego już ojca księdza: „Kresowian zabito dwukrotnie, raz przez ciosy siekierą, drugi raz przez przemilczenie. A ta druga śmierć jest gorsza od tej pierwszej”. To była jego inicjatywa?
Nie znałem wcześniej pana Smarzowskiego. Zwrócił się do mnie z pytaniem, czy może wykorzystać tę sentencję. Byłem pozytywnie zaskoczony. To cytat z pamiętnika mojego ojca, który pochodził z Monsterzysk pod Tarnopolem i był naocznym świadkiem wymordowania mieszkańców pobliskiej wsi Korościaty. Już w PRL-u starał się zbierać relacje osób ocalałych z rzezi wołyńskiej i na jednej z kartek zapisał tę właśnie refleksję.

Kiedy to było?
W czasach pierwszej „Solidarności”. Wtedy już zaczęła się dyskusja o ludobójstwie na Kresach. Ojciec był dotknięty tym, że nawet działacze związkowi mówili, że nie należy tego tematu ruszać.

Ale od lat 90. ukazują się przecież książki i artykuły poświęcone rzezi wołyńskiej, odbywają się publiczne dyskusje...
To prawda, ale ta sprawa ciągle nie mogła znaleźć odpowiedniego upamiętnienia. Do dziś prawie 90 procent ofiar nie leży w godnych miejscach pochówku. W różnych częściach dawnych Kresów Wschodnich nie ma ani pomnika, ani krzyża na ich mogiłach. Jeśli gdzieś stoją, to głównie zasługa rodzin kresowych, które przez 70 lat walczyły o pamięć o swoich zamordowanych krewnych. Lekcja do odrobienia pozostaje więc jeszcze ogromna. Dopiero w tym roku Senat i Sejm przyjęły uchwały, które nazwały ludobójstwem to, co się stało z polską ludnością na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Wcześniej rządzący naszym państwem nie mieli odwagi użyć tego określenia i oddać hołdu ofiarom zbrodniczej polityki OUN-UPA.

Teraz mamy za to film, który, zdaniem pierwszych ukraińskich recenzentów, tworzy przerysowany, jednostronny obraz tego, co działo się podczas wojny na Wołyniu.
Nie zgadzam się. Film Smarzowskiego jest prawdziwy, oparty został na relacjach świadków i ustaleniach historyków. Oczywiście, to fabuła, która operuje skrótem, syntezą, wprowadza fikcyjne postaci, ale wiernie oddaje realia tamtego czasu.

Już pojawiły się wezwania twórców na Ukrainie, by odpowiedzieć własnym dziełem, w którym przypomną represje wobec Ukraińców w przedwojennej Polsce. Mówią tak nie tylko nacjonaliści, wielbiciele Bandery i UPA.
Czas skończyć z fałszywą koncepcją, że przez przemilczenie da się zbudować dobre relacje polsko-ukraińskie. Właśnie dla dobra tychże relacji należy w pierwszej kolejności powiedzieć prawdę, a po drugie zorganizować właściwy pochówek ofiar zbrodni. Najbardziej bolesny dla ich rodzin jest fakt, że nie ma tych mogił. Po trzecie, należy tak zbudować stosunki polsko-ukraińskie, aby nie było gloryfikacji zbrodniarzy jako bohaterów narodowych.

Między narodami nie da się nigdy uzgodnić jednej wizji przeszłości, tym bardziej, kiedy próbuje się narzucić drugiemu ocenę historycznych wydarzeń.
Nie chodzi o narzucanie, lecz o to, by nie bać się mówić prawdy. Jeśli strona ukraińska ma inne zdanie, to przynajmniej my, Polacy, przypominajmy, co wydarzyło się na Kresach Wschodnich i upominajmy się o godny pochówek naszych rodaków, którzy tam zginęli często męczeńską śmiercią.

Czas skończyć z koncepcją, że przez przemilczenie da się zbudować dobre relacje polsko-ukraińskie

Nie sądzi ksiądz, że „Wołyń” utrwali w przeciętnym Polaku negatywny wizerunek Ukraińca-rezuna, który siekierą morduje niewinne, bezbronne ofiary?
Smarzowski uniknął takiej pułapki. Mógł zrobić krwawy, antyukraiński horror, ale w filmie jest wyraźne rozróżnienie na banderowców i zwykłych Ukraińców, których zdecydowana większość nie brała udziału w mordach na Polakach. Pokazał też pozytywne relacje polsko-ukraińskie przed wojną i tych sprawiedliwych, którzy z narażeniem życia ratowali polskich sąsiadów. Film nie mówi, że Polacy to wyłącznie ofiary, pozytywni bohaterowie. Reżyser zachował proporcje ukazując, jak część ukraińskiego narodu uległa zbrodniczej ideologii, została w pewien sposób opętana przez nacjonalistów z OUN-UPA.

„Wołyń” w pierwszy weekend po premierze miał rekordową oglądalność jak na obraz historyczny. Obejrzało go prawie ćwierć miliona Polaków. Wiele młodych osób pierwszy raz styka się z tą tematyką. - To Ukraińcy, a nie tylko banderowcy, odpowiadają za okrutne mordy na Polakach - taki przekaz może pozostać w ich głowach po wyjściu z kina.
Zadaniem nauczycieli czy dziennikarzy jest wszystko wyjaśniać, omawiać, opisywać. Uczestniczyłem już w czterech pokazach, gdzie zawsze po filmie była dyskusja. „Wołyń” dotyka ogromnego problemu, może wywołać w wielu widzach szok. Skutki mogą być różne. Spotkałem się np. z opiniami ludzi, których zszokowała scena odwetu Polaków na niewinnej polsko-ukraińskiej rodzinie. Padło też pytanie, jak to możliwe, że bohaterka ucieka z dzieckiem do maszerującej kolumny niemieckich żołnierzy, w ten sposób ratując życie przed Ukraińcami. Niewielu wie, że na Kresach bywało tak, że dla ludzi, których wyrzynali banderowcy, taka ucieczka okazywała się jedynym ratunkiem. W filmie są też ciekawie pokazane relacje polsko-żydowskie i ukraińsko-żydowskie. Smarzowski włożył kilka wątków, które same w sobie są polem do dyskusji. Dla mnie jako księdza kluczowe są sceny z cerkwi: w jednej duchowny wzywa do zgody z Polakami, co jest nawiązaniem do pięknej postaci biskupa grekokatolickiego Grzegorza Chomyszyna ze Stanisławowa, a w drugiej ukraiński duchowny mówi w kazaniu, że Polacy to kąkol, który należy wyrwać i spalić, po czym święci siekiery.

Akurat ta ostatnia scena budzi wiele kontrowersji. Prof. Grzegorz Motyka, badający od lat wydarzenia związane z rzezią wołyńską, twierdzi, że nie znalazł żadnego dowodu, by ukraińscy duchowni święcili narzędzia zbrodni.
Są relacje wiarygodnych świadków. Kiedy kilka osób mówi to samo, to trzeba wziąć to pod uwagę. Wątpliwości nie ma Ewa Siemaszko, która była konsultantką filmu i najdłużej zajmuje się tematem rzezi wołyńskiej. Trzeba pamiętać, że zbrodnie UPA nie są tak udokumentowane jak niemieckie. Nikt nie robił szczegółowych raportów czy zdjęć, zachowały się głównie relacje świadków i to, co znaleziono po odejściu napastników. Niewątpliwie, bez wsparcia licznych duchownych Cerkwi prawosławnej i grekokatolickiej nie dałoby się wciągnąć tak wielkiej liczby chłopów do antypolskich mordów. Jakiś rachunek sumienia ze strony Cerkwi powinien w tej sprawie nastąpić.

W Polsce przebywa obecnie milion Ukraińców, którzy tutaj pracują i studiują. Nie obawia się ksiądz, że emocje po obejrzeniu „Wołynia” mogą doprowadzić do wybuchów nienawiści?
Nie widzę takiego niebezpieczeństwa. Mam nadzieję, że ci ludzie pójdą do kin w Polsce, aby obejrzeć film, którego raczej nie będą wyświetlać w ich kraju. I stanie się to pretekstem do dyskusji i innego spojrzenia na UPA. Dziś mamy na Ukrainie propagandę probanderowską, która łopatą wsadza do głowy młodemu pokoleniu, że Bandera i UPA to nieskazitelni bojownicy o wolność. Po „Wołyniu” każdy będzie już wiedział, co naprawdę oznacza banderowskie zawołanie „Sława Ukrainie! Herojom sława”, które po Majdanie stało się tak popularne u naszego wschodniego sąsiada i które wykrzykiwali tam nawet polscy politycy.

Na wschodzie Ukrainy trwa agresja rosyjska. Trudno wyobrazić sobie, że Ukraińcy nagle przestaną odwoływać się do tych, którzy wcześniej stawiali zbrojny opór Sowietom.
To wielki problem, ale na Ukrainie muszą zrozumieć, że nie można mieć bohaterów narodowych, którzy dopuszczali się masowych zbrodni na Polakach i Żydach, co też widać w filmie. Tym bardziej, jeśli zależy im na dobrych stosunkach z Polską.

WIDEO: Szefowa lubuskiego Związku Ukraińców w Polsce obawia się reperkusji filmu Smarzowskiego, opowiadającego historię Rzezi Wołyńskiej. - Te historyczne zaszłości powinniśmy wyjaśnić już dawno - mówi Stefania Jawornicka.

Ireneusz Dańko

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.