Dariusz Chajewski

"Kresy" to film większy i ważniejszy niż planowaliśmy. Jego scenariusz napisało życie opowieściami naszych Czytelników

Wiele scen filmu było kręconych w Białkowie, a statystami byli członkowie Stowarzyszenia Miłośników Polesia i Białkowa Fot. Mariusz Kapała Wiele scen filmu było kręconych w Białkowie, a statystami byli członkowie Stowarzyszenia Miłośników Polesia i Białkowa
Dariusz Chajewski

Jesteśmy już po premierze i kilku pokazów filmu "Kresy". Obraz jest niezwykłym uzupełnieniem prowadzonego przez nas cyklu Wasze Kresy. Jego scenariusz napisało życie opowieściami naszych Czytelników.

W zamyśle to miał był nieco inny film. Pamiętacie „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego? I te ostatnie, niezwykłe kadry, gdy główna bohaterka, która przeżyła traumę wołyńskiej rzezi, idzie w dal polną drogą. To jej pożegnanie z Wołyniem.
Pierwotnie nasze „Kresy” miały pokazać drogę, którą Zosia Głowacka musi pokonać, aby z Kresów dotrzeć na ziemie zwane później odzyskanymi. Pokazać jak doszło do tego, że z Wołynia, Podola, Polesia, Litwy, czy Bukowiny Kresowianie stawali się mieszkańcami Środkowego Nadodrza. Jednak w trakcie realizacji, rozmów z ludźmi z Kresów, okazało się, że naszymi pytaniami o przeszłość obudziliśmy demony…
- Byłam tam osiem lat temu, nie mam zdrowia, to dla mnie zbyt mocne przeżycie - mówi cicho Stanisława Sitnik z Wyszanowa, ale tak naprawdę z kresowej Huty Pieniackiej. - Płakałam, mimo że tam teraz tylko puste pole jest, więcej nic. I te opowieści ludzi, że gdy chcieli tam krowy wypasać spychacze wpuścili i spod maszyn kości zaczęły wychodzić, czaszki…
Te chwile wracają do pani Stanisławy jak niekończący się koszmar. Nad ich głowami napastnicy ucztowali, grali śpiewali. Wokół słychać było krzyk, nie, cytując panią Stasię, ryk. Ten dźwięk wydawali pędzeni na rzeź ludzie. Strzały, krzyki agonii. Robiło się coraz bardziej duszno. Najmłodszy braciszek zaczął płakać z głodu i pragnienia. Ktoś kazał go udusić, gdyż jego płacz może kosztować życie wszystkich tam zgromadzonych. Mama zemdlała. Zrozpaczona Stasia zaczęła płakać, ktoś zatkał jej usta dłonią…
W Hucie Pieniackiej, w wyniku pacyfikacji tej polskiej wsi śmierć poniosło około 850 osób. Działo się to 28 lutego 1944 roku.

Kresy nad Odrą

Aby pokazać Kresy, a raczej ludzi z Kresów, wcale nie musieliśmy jechać gdzieś tam, na wschód. Kresowego ducha znaleźliśmy w Białkowie, raptem kilka kilometrów od Cybinki. I nie chodzi tutaj o rozległe pola, nadodrzańskie rozlewiska. Chodzi o ludzi i to nie tylko tych działających w Towarzystwie Miłośników Polesia i Białkowa.
- Myślę, że odgrywane przez nas sceny bardzo przypominają życie na Kresach, na Polesiu - dodawała Maria Dobryniewska, która poleskie Petelewo opuściła jako kilkuletnie dziecko. - Potrawy, swój chleb na stole, wielopokoleniowa rodzina świętująca razem. Bardzo się cieszę, że powstają takie filmy, które ocalą nasz kresowy świat od zapomnienia. Bo nasza wieś to taka oaza Polesia, gwary, zwyczajów, potraw, pieśni… To przetrwało dzięki grupie osób. I ciekawostka. Wiele z nas ma na sobie spódnice, które przyjechały z Kresów, mają ponad sto lat…
- Czy odtwarzamy kresowy świat? - odpowiada pytaniem na pytanie Eugeniusz Niparko. - Próbujemy trochę nieudolnie, my którzy nie wychowaliśmy się w tych drewnianych chatach, poskładać ten świat. Nie chcę używać wielkich słów, ale odczytuję to trochę jak nasz obowiązek wobec przodków. My tutaj, na ziemiach zachodnich, pozbawieni jesteśmy korzeni, a przecież każdy jest skądś. W Białkowie, jesteśmy dumni, że wywodzimy się z Polesia i chcielibyśmy, aby inni też tę dumę odczuwali. Oczywiście to nie była tylko sielska kraina, ale starajmy się pamiętać przede wszystkim dobre rzeczy.
Odtwórca głównej męskiej roli Konrad Marszałek dodaje, że zanim przystąpili do realizacji filmu, obejrzał zarejestrowane opowieści lubuskich kresowiaków. Historie go poruszyły, a teraz, w Białkowie, miał okazję spotkać kilku z tych świadków.
- Nie mam żadnych związków z Kresami i dla mnie udział w tym projekcie to odkrywanie czegoś nowego - mówi odtwórczyni głównej roli żeńskiej Natalia Jankiewicz. - Pomyślałam sobie: kurczę, to ma jakąś swoją historię, będę miała okazję uczestniczyć w czymś, co jest ważne i prawdziwe. Mamy za sobą sceny, które mnie poruszyły i gdy pomyślę, że ci ludzie to przeżyli…

ZOBACZ KONIECZNIE: TU ZOBACZYSZ FILM KRESY
POLECAMY: SERWIS SPECJALNY POŚWIĘCONY KRESOM

Wybierzcie sobie domy

Z kresowych Koniuszek Siemianowskich jechali dwa tygodnie. Na zachód. Miejscowości zlewały się w jedno, jednak trudno było znaleźć odpowiednią, w której pomieściłby się cały kresowy transport, 120 wagonów. Weźmy taki Milicz. Wszyscy byli zachwyceni, dobra ziemia, stawy rybne... Ale nie było aż tylu gospodarstw. Ruszyli zatem dalej. Chcieli, musieli być razem. Później były Żary. 14-letni wówczas Staś buszował z kolegami po mieście, po gruzowiskach. Wszędzie poniewierały się garnki, pościel, słoiki, pędzone wiatrem papiery, a to wszystko przemieszane z gruzami. Cenną zdobyczą były gumki od słoików. Staś wręczył je mamie, żeby miała na... podwiązki do pończoch. Wyprawa była na tyle pasjonująca, że trzej koledzy zawieruszyli się w Żarach. Biegnąc po torach, znaleźli rodzinę. W Bernau...
Później krótki komunikat: „To jest ta wieś, wybierzcie sobie domy”. Dobytek został w wagonach, a dorośli wyruszyli na poszukiwania.
- Otworzył nam Niemiec, który tutaj mieszkał. Nazywał się Szulc - wspomina pan Stanisław. - Jakoś dogadaliśmy się na migi. Poszedł nawet z nami na stację, by pomóc przy rozładunku. Nasza pięcioosobowa rodzina zamieszkała z Szulcami, a dwie ciotki w budynku obok. Jeszcze wieczorem ulokowaliśmy w stajni nasze dwa konie, dwie krowy, maciorę, dziesięć kur. Mieliśmy też zboże i ziemniaki.
Staś i jego bracia byli oszołomieni, ten świat wydawał im się całkiem inny, niewyobrażalnie luksusowy. Spać mieli na tapicerowanej kanapie, a meblem wprawiającym ich w zachwyt była szafa z ogromnym lustrem, w której się przeglądali, przybierając najbardziej dzikie pozy. Ale całkowitym szokiem okazało się pierwsze śniadanie przygotowane przez panią Szulc. Kawa z mlekiem, którą od razu nazwali „pańską”, a do tego chleb z jagodowym dżemem.
- Nawet nie wiedziałem dokładnie, co to jest na tym chlebie - uzupełnia pan Stanisław. - W głos wołałem: Ludzie! Palce lizać! Mama podglądała niemiecką gospodynię, ale panie nie gotowały wspólnie. My gotowaliśmy wspólnie w domu moich ciotek.
Zielona Góra robiła dobre wrażenie przede wszystkim dlatego, że nie była zniszczona. I wyglądała porządnie - chodniki, lipowe aleje, ogrody. Jednak w tych poszukiwaniach kwatery przez panią Helenę nie było jakiejś determinacji, w końcu przyjechali tutaj tylko na chwilę i z pewnością pojadą na wschód, bliżej Sambora. To ziemie odzyskane tylko na chwilę. Po kilku dniach koczowania na dworcu zdecydowali się zamieszkać w domku przy dzisiejszej ulicy Dąbrowskiego, wraz z rodziną z Czerniowiec. Bez rozpakowywania kufrów. Jego atutem była... bliskość dworca. Tak jak w Samborze. Wystarczy wsiąść do pociągu, aby wrócić na Kresy.
- Nie, to nie był budynek, w którym dziś mieszkam - natychmiast prostuje pani Jadwiga. - Tutaj mieszkamy za sprawą dziadka. Oto pewnego wieczora zobaczył dwie Niemki, matkę i córkę, które przemykały się między ogrodami. Podobno przetrwały, gdyż romansowały z sowieckimi oficerami. Ale to tylko plotka. Dziadek mówił po niemiecku, porozmawiał z nimi, zrobiło mu się kobiet żal i zaczął je dokarmiać. Gdy wyjeżdżały za Nysę, powiedziały „Jest pan dobrym człowiekiem, niech pan tutaj zamieszka”. Dziadek, jak zwykle pełen skrupułów, poczuł się zatem na prawie. Został upoważniony przecież przez właścicielki. A mieszkanie nie było rozszabrowane, co w tamtych czasach było wyjątkiem. Stąd do dziś, jako datę zameldowania pod tym adresem, mam październik 1945...

ZOBACZ KONIECZNIE: TU ZOBACZYSZ FILM KRESY
POLECAMY: SERWIS SPECJALNY POŚWIĘCONY KRESOM

Kresy w słoiku

Marian Figiel czyta karteczkę, która znajduje się w słoiku pełnym czerwonawej ziemi. To ziemia z Podola, ziemia, która ma trafić do jego grobu, w którym on spocznie z glową na wschód. Gdy pan Marian kończy opowiadać o swoim Podolu i ekran robi się czarny w pamięci pozostają twarze, czasem tylko oczy często wilgotne od łez. I słowa wypowiadane drżącym od emocji głosem. Bowiem słowa te składają się w niezwykłe, dramatyczne opowieści. Na tyle dramatyczne, że jedna z bohaterek filmu stwierdziła, że nie jest w stanie przyjść na jego premierę. Nie jest w stanie przeżywać tego jeszcze raz. Tak jak przed laty wraz z mamą uciekła przerażona z jakiegoś przyjęcia, gdy po kilku kieliszkach ktoś zaintonował jakąś piosenkę po ukraińsku. Bo jakby wbrew zamiarom film ten nie jest sielskim obrazkiem Kresów i pierwszych dni na na tzw. dzikim zachodzie. Przynajmniej nie tylko…
Reżyser filmu „Kresy” Rafał Bryll jest z niego zadowolony, chociaż...
- Wygląda inaczej niż sobie wyobrażałem - tłumaczy. - W dobrym tego słowa znaczeniu. Przerósł formatem i zakresem to, co sobie zakładaliśmy. Jest większy, bardziej poruszający i... ważniejszy. Nie spodziewałem się, że te historie opowiadane przez świadków będą aż tak mocne, a sceny fabularyzowane aż tak dobre.
W najbliższych dniach odbędzie się kilka pokazów filmu, będzie można obejrzeć go w internecie. I jedno jest pewne obok tych historii, tych opowieści konkretnych ludzi nie da się przejść obojętnie.

ZOBACZ KONIECZNIE: TU ZOBACZYSZ FILM KRESY

POLECAMY: SERWIS SPECJALNY POŚWIĘCONY KRESOM

PREMIERA FILMU KRESY W CINEMA CITY W ZIELONEJ GÓRZE

Dariusz Chajewski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.