Pan Feliks i jego STEN. Niezwykła, wojenna historia

Czytaj dalej
Tomasz Trepka

Pan Feliks i jego STEN. Niezwykła, wojenna historia

Tomasz Trepka

Pan Feliks, 87-letni żołnierz Armii Krajowej z Końskich 70 lat przechowywał broń. Oddając ją do muzeum opowiedział swoją niezwykłą historię.

Niech policja przyśle do mnie od razu pluton egzekucyjny. Ja się śmierci nie boję – mówił podniesionym tonem 87-letni Feliks Przyborowski. – Właśnie ze względu na śmierć oddałem broń koneckiemu muzeum. Bo śmierć może do mnie przyjść w każdej chwili - mówi.

Mieszkaniec Końskich, były żołnierz Armii Krajowej, Feliks Przyborowski, przekazał Muzeum Regionalnemu w Końskich dar. Nie byłoby w tym niczego nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, iż jest to… broń palna i to broń w bardzo dobrym stanie. A z tym już jest kłopot, bo pan Feliks na jej posiadanie nie miał pozwolenia. A posiadał ją ponad 70 lat. Czy grozi mu za to kara więzienia? – A niech mnie wsadzą – mówi z drwiną konecczanin. – Przeżyłem ubeckie więzienie to i to przeżyję. Miałem zasądzoną karę śmierci w 1945 roku. Uniknąłem jej cudem.

Wszystko zaczęło się od opowieści
Wojciech Pasek, prezes koneckiego oddziału Polskiego Towarzystwa Turystyczno – Krajoznawczego, społeczny dyrektor Muzeum Regionalnego w Końskich i regionalista od lat próbuje spisać losy Feliksa Przyborowskiego. A to dlatego, że pan Feliks w latach 1980 – 84 pełnił funkcję prezesa koneckiego oddziału Polskiego Towarzystwa Turystyczno Krajoznawczego. – Nie było łatwo, bo pan Przyborowski raczej nie uczestniczył w naszych uroczystościach – informuje prezes. – Ciężko było do niego dotrzeć i namówić go na zwierzenia. Aż tu nagle, przynosi mi broń z drugiej wojny światowej i mówi, że chce ją przekazać naszemu muzeum. Oniemiałem, bo pistolet – rakietnica i karabin maszynowy „STEN” są w świetnym stanie. Powiedział, ze zbliża się do kresu życia i chce po sobie pozostawić pamiątkę.

Rakietnica z akcji w kieleckim więzieniu
Pamiątki te są niezwykłe. Rakietnica licząca sobie 70 lat należała do brata pana Feliksa, Romualda pseudonim „Brzoza”, który z oddziałem Antoniego Hedy „Szarego” brał udział w odbiciu żołnierzy Armii Krajowej z więzienia w Kielcach w roku 1946. To była największa akcja narodowego podziemia w Polsce po zakończeniu II Wojny Światowej. Pan Romuald poszukiwany przez sowiecki NKWD i nasz Urząd Bezpieczeństwa uciekł z Polski i zamieszkał w Stanach Zjednoczonych. Tam zmarł i spoczywa na cmentarzu w amerykańskiej Częstochowie. A pan Feliks za udział brata w akcji został aresztowany i skazany na śmierć. Przeżył dzięki pomocy jednej z mieszkanek Końskich.

Unikatowy „STEN”
STEN-a wręczył Feliksowi Przyborowskiemu w roku 1943 jego brat Romuald „Brzoza” dowódca drużyny batalionu słynnego Eugeniusza Kaszyńskiego „Nurta”, jednego z najważniejszych dowódców zgrupowania Jana Piwnika „Ponurego”. Według oświadczenia pana Feliksa to egzemplarz wyprodukowany w konspiracyjnej fabryce w Suchedniowie. Feliks, jako czternastolatek złożył na placówce Armii Krajowej w Starej Kuźnicy uroczystą przysięgę. Mianowano go gońcem o pseudonimie „Smyk”. Po zakończeniu wojennych działań, w roku 1945, dobrze ukrył broń. – Mimo wielu przeszukań w moim domu ubecja niczego nie znalazła – dodaje. – Nie powiem nikomu, gdzie trzymałem broń, choćby mnie przypalali ogniem. To tajemnica. Dlaczego przez tyle lat nie oddałem broni? Bo składałem przysięgę. Tylko jedną przysięgę.

Nidy nie spotkałem się z taką sytuacją
Dyrektor Wojciech Pasek miał obowiązek poinformować o niezwykłym podarunku policję. – Miało to miejsce w minionym tygodniu – informuje zastępca komendanta powiatowego podinspektor Tomasz Jarosz. – Nigdy wcześniej nie spotkałem się z taką sytuacją, by ktoś oddawał broń i to taką, którą ukrywał ponad 70 lat. Oczywiście fakt, iż konecczanin ją posiadał bez zezwolenia, jest czynem zabronionym i karalnym. Sądzę jednak, że prokurator, który będzie zajmował się śledztwem, weźmie pod uwagę czas, jaki upłynął od otrzymania broni przez mężczyznę i jego wiek.

Zabrali mnie ze szkolnej ławy
Pan Feliks, absolwent historii sztuki na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, zdawał sobie sprawę z tego, że podarunek może przynieść mu kłopot. – Niech od razu przyślą pluton egzekucyjny i mnie zastrzelą! Ja śmierci się nie boję – kwituje. Wspomina, jak po wojnie rozpoczął przerwaną naukę w koneckim gimnazjum i pewnego dnia, w 1946 roku, zabrano go do więzienia wprost ze szkolnej ławy. – Usłyszałem, że czeka mnie kara śmierci, za działalność brata – opowiada. – Byłem nastolatkiem. Czy ktoś w takim wieku chce umierać? Trzymali mnie w dwóch celach, nieraz słyszałem strzały. Baliśmy się szczególnie wtedy, gdy nasi strażnicy dobrze sobie popili. Podczas takiej jednej libacji postrzelili mojego kolegę.

Feliksowi Przyborowskiemu udało się uniknąć śmierci i szczęśliwie wrócił do domu i do nauki w szkole. Był bardzo zdolnym uczniem, a jego ukochanym przedmiotem była matematyka. – I jakież było moje rozgoryczenie, gdy okazało się, że oblałem maturę właśnie z matematyki. Byłem załamany. Potem dowiedziałem się, że dyrektor szkoły miał „prikaz” , abym nie zdał matury. Na duchu podniosła mnie mama, która nie pozwoliła się poddać i kazała pisać odwołanie do ministerstwa.

Maturzysta zdziwił się, gdy zaproszono go na komisyjne zdawanie matematyki do liceum w Kielcach. W komisji był znany profesor matematyki z Warszawy. – Profesor był pod wrażeniem moich umiejętności i oczywiście maturę zdałem – dodaje. – Mało tego, zaprosił mnie, abym u niego studiował właśnie matematykę. Byłem szczęśliwy.
Szczęśliwa bańka pękła, gdy młody konecczanin dotarł do Warszawy. Okazało się, że mimo sympatii profesora, chłopak nie może być przyjęty na studia. – Wysłali za tobą wilczy bilet. Nigdzie cię na studia nie przyjmą – usłyszałem od matematyka. Wróciłem z podkulonym ogonem do Końskich. Na szczęście wyciągnął do mnie rękę konecki duchowny, który wskazał Katolicki Uniwersytet Lubelski. Tam studiowałem historię sztuki. Otrzymałem ogromną pomoc od rektora uczelni. Nigdy mu tego nie zapomnę - mówi pan Feliks Przyborowski.

Nie napinam piersi do orderów
Konecczanin nigdy nie upominał się o przywileje należące się kombatantom. Nigdy nie występował o przyznanie mu medali i orderów. – Nie zapisałem się do kombatanckich organizacji, bo brzydzi mnie fałsz i zakłamanie – wyjaśnia. – A to dlatego, że w szeregach kombatanckich jest wiele osób, które z walką nie miały nic wspólnego, a teraz chodzą z orderami na mundurze. Ja nie napinam piersi do orderów, bo nie dla orderów walczyłem w czasie wojny.
Pytany, czemu nie uczestniczy w patriotycznych uroczystościach, jak Konecki Wrzesień, odpowiada zdecydowanie. – Bo mam niewyparzoną gębę i jakbym usłyszał jakieś kłamstwa pod pomnikiem, to podszedłbym i powiedział o tym wprost. I to zdecydowanie!

Legenda

Suchedniowskie „Steny” to dla miłośników historii prawdziwa legenda. Niemal wszystkie egzemplarze zostały zdobyte przez Niemców podczas obławy na Wykusie w Górach Świętokrzyskich. Dziś znawcy spierają się o różnice między suchedniowskimi a pochodzącymi ze zrzutów angielskimi pistoletami maszynowymi tego typu. Najczęściej wymieniane różnice to ta w gwintowaniu lufy, oraz mocowaniu kolby. W broni z Suchedniowa miała ona być montowana w sposób podobny, jak u niemieckiego MP-40. Brak jest danych, czy i ile stenów suchedniowskich się zachowało. Jeden znajduje się w kieleckim Muzeum Narodowym. Mocno zniszczony egzemplarz rada miejska w Suchedniowie kupiła od kolekcjonera dla Izby Tradycji w miejscowym ośrodku kultury „Kuźnica”. Został on skonfiskowany przez policję i do dziś nie wrócił na ekspozycję. Jeśli okazałoby się, że STEN z Końskich to działo mistrzów z Suchedniowa, byłby to jeden z nielicznych zachowanych egzemplarzy.

Tomasz Trepka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.